poniedziałek, 8 grudnia 2008
Mikołajki.
Idąc za ciosem, powspominam czasy gdy Mikołaj do mnie przychodził.
Mikołaj zawsze był wielką zagadką. JA, siostry i koleżanki z sąsiedztwa prowadziłyśmy nieustające śledztwo, kto przebrał się za Mikołaja. Wiedza ta gwarantowałaby mniejszy strach, a wręcz umożliwiała by lekceważenie poleceń powyższego gościa.
Hahhaha. Tak się tylko mówi. Mimo prawie 100% pewności,że to tata, sąsiad, czy wujek strach pozostawał, portki sie trzęsły,a słowa więzły w krtani.
Bohaterkami zostawałyśmy dopiero gdy Mikołaj wyszedł.
Mikołaj przeważnie był chudy,miał biskupią czapę i laskę, którą trzeba było całować.
Gorzej mieli rodzice. Aby otrzymac prezent musieli Mikołaja całować po rękach lub obwłosionych kolanach. Nie rozumiałam dlaczego się tak strasznie śmiali , kiedy ja cała byłam ukupkana ze strachu.
Skąd strach?
Ano trzeba było znać modlitwy,pieśni, wierszyki i zeszyt od religii. On zasiadał na krześle,patrzył na nas groźnym wzrokiem i odpytywał.
Czas prezentów. W końcu miałam go w rękach, nikt mi już go nie odbierze!
Uff! W końcu sobie poszedł!
Rozpakowywanie.
Tutaj przypomniałam sobie o listach do Św.Mikołaja. Kiedyś znalazłam swoje.
Przeczytałąm. Nie wiedziałam czy śmiać sie czy płakać. Uroniłam łzę.
Ależ miałam przyziemne marzenia w porównaniu z oczekiwaniami dzisiejszych dzieciaków.
Czego chciałam? Rękawiczki, szalik,jabłko czasem jakaś lalka.
Popłakałam się. Czy aż tak biedni byliśmy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz