środa, 13 maja 2009

Wolbrom wita Was.




Styczeń 1980r.

W ciemnościach nocy,przez zaśnieżone,kręte drogi przedziera się ciężarówka. Za nią podąża pyrkając jakiś samochód.Ach! To Syrena 104 !
W Syrenie śpi 3 dzieci,a kobieta ją prowadząca to ich matka.
Na zewnątrz srogi mróz.Krajobraz jawi się jak z horrorów.Ciemno, zimno i mrocznie.
W ciężarówce jedzie 2 mężczyzn. Spieszą się. Nikt nie spodziewał się,że zastanie ich noc w drodze.
Koło północy docierają do celu swojej podróży.Zatrzymują samochody na blokowisku w jakimś miasteczku. Dookoła ciemność i przejmująca cisza.
Szybko znoszą przedmioty o różnych kształtach z samochodu do mieszkania w jednym z bloków.
Ustawiają chaotycznie , jak popadnie.Spieszą się.
Wprowadzają dzieci do mieszkania. Szybkie ścielenie łóżka i dzieciaki już w nim są.Dookoła bezładne kształty mebli jawią się jak stalagnity w mrocznej jaskini.

Dorośli opuszczają mieszkanie.Muszą jeszcze raz pokonać tę samą trasę.
Najstarsza dziewczynka ma 12 lat, młodsza 8, najmłodsza 5.
Poranek wita dziewczynki ponurym widokiem.Za oknem wysypisko śmieci,pomimo śniegu, czarne od żerujących wron. Nagle ptaszydła zrywają się do lotu. Widok jak w "Ptakach" Alfreda Hitchcocka.
Najstarsza dziewczyna szykuje jedzenie dla rodzeństwa i niecierpliwie czeka na rodziców.Boi się, bo są tu samotne, w obcym mieście a rodzice....jakby im się coś stało?W głowie kołaczą jej różne myśli.
Dzieciaki latają po mieszkaniu i zaklepują pokoje: ten mój! ten mój!
W mieszkaniu jest zimno. Mróz wdziera się ze wszystkich stron.
Dorośli szczęśliwie wracają z resztą gratów.

Miasteczko Wolbrom powitało nas brzydką, mroczną pogodą ale pełnymi półkami sklepowymi. W Makowie już zaczynał się kryzys. Tu jest województwo katowickie.Bogatsze i to widać w sklepach. Nie brakuje chleba.
Niedługo i tu zawita kryzys.

Miasto od razu pokazało swoje brzydsze oblicze: wysypisko śmieci, kominy, brak górek do jazdy na sankach, brak koleżanek.
Czułam ,że wydarto mnie mnie z mojego środowiska,że ciężko mi tu będzie,czułam żal.
Wiele lat próbowałam znaleźć to ładniejsze oblicze tego miasta, nie znalazłam.Poszłam do szkoły, moje siostry też.Początkowo byłam dziwadłem. Oglądano mnie jak małpę w ZOO.
Potem rozmowa w klasie:
-Ty mówisz tak jak my, ale inaczej.
Okazało się mam góralski akcent.Nie wiedziałam.Słowa niektóre różniły nas.Były to jednak sporadyczne wypadki.
Znalazłam tu koleżanki, kolegów, nawet górkę do jazdy na sankach (zjazd 3 sek.).Jednak tęsknota pozostała.
A ojciec (dowcipny!) powtarzał: następnym razem przeprowadzimy się do Suwałk.
Odpowiadał mu krzyk: NNNiiiieeeeee!

3,5 roku później uciekłam. Wróciłam do Makowa Podh. by uczyć się w suskim L.O.
Po skończeniu L.O. wróciłam do Wolbromia.

5 komentarzy:

  1. Kasiu,
    my mamy zyciorysy podobne...Tyle, ze nas przeniesiono z ukochanego Glogowa do Wroclawia, na plac budowy. w Glogowie byly ruiny zanmku, kosciola, park, NASZA lawka...i fantastyczna szkola..We Wroclawiu chodzilam do przepelnionej szkoly na godzine 15.15. Sentyment pozostal, choc do Glogowa wrocilam tylko na 1 dzien.

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj widzisz jak to życie się dziwnie plecie. Chyba to były takie czasy. Za chlebem ludzie wędrowali. Za pracą. Wiadomo w górach pracy nie ma, więc poszedł ojciec na Hutę Katowice i dostał mieszkanie w Wolbromiu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Teraz też wędrują za chlebem... Na szczęście w dzieciństwie nikt mnie nie wyrywał ze środowiska, miałam cały czas te same krajobrazy i koleżanki.
    Ale nie do wyobrażenia jest teraz zostawić małe dzieci w obcym miejscu, prawda? W kraju, gdzie teraz mieszkam, pozostawienie dziecka przed 12 rokiem życia samego w domu to sprawa kryminalna, jak przemoc domowa.

    OdpowiedzUsuń
  4. Niby i u nas przed 10 rokiem życia powinno się dziecko do szkoły odprowadzać, powinno mieć opiekę,bo to karane.I też nie wolno dziecka samemu zostawić. A jednak....robi się to nagminnie.

    OdpowiedzUsuń
  5. I co było dalej? Niby wiem ale jakoś ciekawiej o tym piszesz.

    OdpowiedzUsuń