Moje dwie najlepsze przyjaciółki poszły do przedszkola.Nie wiem po co.Przecież umiały sobie otworzyć drzwi kluczem zawieszonym na szyi, czy zrobić do jedzenia chleb z musztardą.Zresztą one , podobnie do mnie , nie potrzebowały jedzenia.
I po co im jakieś głupie przedszkole?
-Co tam się robi?- zapytałam.
-Bawi się!-zgodnie odrzekły.
-Ale razem na podwórku też się bawiłyśmy!
-Ale tam jest super!-krzyknęły chóralnie.
I zrobiło mi się smutno, bo ja nie mogę się tam z nimi bawić tak super.
Musiałam całe dnie czekać na nie i bawić się z jakimiś innymi dziećmi.
-Też chcę iść do przedszkola-oświadczyłam mamie.
-Nie pójdziesz, bo ja jestem w domu i mogę się Tobą opiekować.
-Nie musisz mną się opiekować.Ja chcę do przedszkola z Izą i Elą!
Wieczorem mama rozmawiała z tatą , a ja podsłuchiwałam.
-Może poślemy ją do przedszkola? Może zacznie jeść.-mam przekonywała tatę.
Zostałam jednak w domu i moje życie było dramatem. Ciągle czekałam aż moje koleżanki wrócą z przedszkola.
Dwa dni później postanowiłam, że ucieknę z domu i pójdę sama do przedszkola. Tam sie można ciągle bawić i jeść pyszne rzeczy.A dzieci nie śpią w łóżkach tylko na leżakach i jest super.
Rano wstałam, ubrałam się.
-Mamo idę na podwórko-krzyknęłam wychodząc.
Szybko pobiegłam do przedszkola, oglądając się czy nikt mnie nie śledzi.
-Udało się!
Na podwórku przedszkola bawiły się dzieci. Ela leżała na trawie i udawała,że jest ranna.Pielęgniarką robiła jej opatrunek.
-Ela, Iza!-krzyknęłam i pomachałam im.-Pobawcie się ze mną!
Pani, która była z dziećmi w ogrodzie, o coś je zapytała a potem podeszła do furtki i wpuściła mnie.
I mogłam się bawić z dziećmi, i mogłam szaleć. Było wspaniale.
Potem ta miła pani klasnęła w ręce i krzyknęła:
-Dzieci, idziemy na obiad! A Ty, Kasiu musisz iść do domu, bo mama będzie się martwic.
No i poszłam sobie . I znów byłam smutna.
-Szkoda,że nie mogę z nimi zjeść obiadu, na pewno mają dobry.
Mama nawet nie zauważyła ,że mnie nie było w domu. Nie zauważyła, że byłam w przedszkolu.
Na obiad był kotlet. A ja nie lubię kotletów.
Pokroiłam go na kawałki i włożyłam siostrze na talerz. Ona i tak go zje.
4 komentarze:
No nie Kasia, ja nie cierpialam przedszkola, porannego wstawania, rajtuzek naciganych przez spieszaca sie rodzicielke razem ze skora, brazowych bucikow, sera topionego i bawarki....Nie cierpialam lezakowania, szpinaku i kokardek na wlosach....
Nienawidziłam przedszkola!! Byłam bardzo chorowitym dzieckiem i najszczęśliwsza byłam jak... byłam chora!
Leżakowanie to trauma!! Do tej pory nie położę się w ciągu dnia, nawet jak padam na nos!
Brrrr! Jak ja się cieszę, że przedszkole mi zdecydowanie już nie grozi!!
Hehehheh. Uśmiałam sie. A ja zawsze chciałam przedszkola.
Z przedszkola pamiętam fajne rzeczy raczej. Nie leżakowałam, bo dostawałam histerii na samą myśl o tym. Babcia mnie obierała po obiedzie zawsze... oprócz jednego razu, gdy wszyscy myśleli, że już mnie ktoś odebrał. W ogóle nie spałam na leżakowaniu wtedy. Nadal nie umiem spać w dzień.
Z traumatycznych jeszcze przeżyć, dotyczących jedzenia, pamiętam zupę taką jak rosół (kolor, oczka, konsystencja) i na niej takie bagno kopru zielonego, jak rzęsa na wodzie. Obrzydliwe! I surówka z samego zielonego pora w plasterkach... straszliwie to było takie niesłodko-cebulowe i nie dla dzieci raczej.
Prześlij komentarz