Tekst doskonały made by Jaszczurka http://www.eioba.pl/a134371/my_dzieci_tamtych_rodzic_w
Ja, moi bracia i reszta naszej ulicy spędzaliśmy dzieciństwo na obrzeżach
małego miasteczka—właściwie na wsi. Byliśmy wychowywani w sposób, który
psychologom śni się zazwyczaj w koszmarach zawodowych, czyli patologiczny.
Na szczęście, nasi starzy nie wiedzieli, że są patologicznymi rodzicami. My
nie wiedzieliśmy, że jesteśmy patologicznymi dziećmi. W tej słodkiej
niewiedzy przyszło nam spędzić nasz wiek dziecięcy. Wspominany z nostalgią
nasze szalone lata 80.:
•Wszyscy należeliśmy do bandy osiedlowej i mogliśmy bawić się na licznych w
naszej okolicy budowach. Gdy w stopę wbił się gwóźdź, matka go wyciągnęła i
odkażała ranę fioletem. Następnego dnia znowu szliśmy się bawić na budowę.
Matka nie drżała ze strachu, że się pozabijamy. Wiedziała, że pasek uczy
zasad BHZ (Bezpieczeństwo Higieny Zabaw).
•Nie chodziliśmy do przedszkola. Rodzice nie martwili się, że będziemy
opóźnieni w rozwoju. Uznawali, że wystarczy jeśli zaczniemy się uczyć od
zerówki.
• Nikt nie latał za nami z czapką, szalikiem i nie sprawdzał czy się
spociliśmy.
•Z chorobami sezonowymi walczyła babcia. Do walki z grypą służył czosnek,
herbata ze spirytusem i pierzyna. Dzięki temu nigdy nie stwierdzano u nas
zapalenia płuc czy anginy. Zresztą lekarz u nas nie bywał, zatem nie miał
szans nic stwierdzić. Stwierdzała zawsze babcia. Dodam, że nikt nie wsadził
babci do wariatkowa za raczenie dzieci spirytusem.
•Do lasu szliśmy, gdy mieliśmy na to ochotę. Jedliśmy jagody, na które
wcześniej nasikały lisy i sarny. Mama nie bała się ze zje nas wilk, zarazimy
się wścieklizną albo zginiemy. Skoro zaś tam doszliśmy, to i wrócimy.
Oczywiście na czas. Powrót po bajce był nagradzany paskiem.
•Gdy sąsiad złapał nas na kradzieży jabłek, sam wymierzał nam karę. Sąsiad
nie obrażał się o skradzione jabłka, a ojciec o zastąpienie go w obowiązkach
wychowawczych. Ojciec z sąsiadem wypijali wieczorem piwo—jak zwykle.
•Nikt nie pomagał nam odrabiać lekcji, gdy już znaleźliśmy się w
podstawówce. Rodzice stwierdzali, że skoro skończyli już szkołę, to nie
muszą do niej wracać.
•Latem jeździliśmy rowerami nad rzekę, nie pilnowali nas dorośli. Nikt nie
utonął. Każdy potrafił pływać i nikt nie potrzebował specjalnych lekcji aby
się tej sztuki nauczyć.
•Zimą ojciec urządzał nam kulig starym fiatem, zawsze przyspieszał na
zakrętach. Czasami sanki zahaczyły o drzewo lub płot. Wtedy spadaliśmy. Nikt
nie płakał, chociaż wszyscy się trochę baliśmy. Dorośli nie wiedzieli do
czego służą kaski i ochraniacze.
•Siniaki i zadrapania były normalnym zjawiskiem. Szkolny pedagog nie wysyłał
nas z tego powodu do psychologa rodzinnego.
•Nikt nas nie poinformował jak wybrać numer na policję, żeby zakablować
rodziców. Oczywiście, chętnie skorzystalibyśmy z tej wiedzy. Niestety, pasek
był wtedy pomocą dydaktyczną, a policja zajmowała się sprawami dorosłych.
•Swoje sprawy załatwialiśmy regularną bijatyką w lasku. Rodzice trzymali się
od tego z daleka. Nikt, z tego powodu, nie trafiał do poprawczaka.
•W sobotę wieczorem zostawaliśmy sami w domu, rodzice szli do kina. Nie
potrzebowano opiekunki. Po całym dniu spędzonym na dworze i tak szliśmy
grzecznie spać.
•Pies łaził z nami—bez smyczy i kagańca. Srał gdzie chciał, nikt nie zwracał
nam uwagi.
•Raz uwiązaliśmy psa na „sznurku od presy” i poszliśmy z nim na spacer,
udając szanowne państwo z pudelkiem. Ojciec powiązał nas na sznurkach i też
wyprowadził na spacer. Zwróciliśmy wolność psu, na zawsze.
•Mogliśmy dotykać innych zwierząt. Nikt nie wiedział, co to są choroby
odzwierzęce.
•Sikaliśmy na dworze. Zimą trzeba było sikać tyłem do wiatru, żeby się nie
osikać lub „tam” nie zaziębić. Każdy dzieciak to wiedział. Oczywiście nikt
nie mył, po tej czynności, rąk.
•Stara sąsiadka, którą nazywaliśmy wiedźmą, goniła nas z laską. Ciągle
chodziła na nas skarżyć. Rodzice nadal kazali się jej kłaniać, mówić dzień
dobry i nosić za nią zakupy.
• Wszystkim starym wiedźmom musieliśmy mówić dzień dobry. A każdy dorosły
miał prawo na nas to dzień dobry wymusić.
•Dziadek pozwalał nam zaciągnąć się swoją fajką. Potem się głośno śmiał, gdy
powykrzywiały się nam gęby. Trzymaliśmy się z daleka od fajki dziadka.
•Skakaliśmy z balkonu na odległość. Łomot spuścił nam sąsiad. Ojciec
postawił mu piwo.
•Do szkoły chodziliśmy półtorej kilometra piechotą. Ojciec twierdził, że
mieszkamy zbyt blisko szkoły, on chodził pięć kilometrów.
•Nikt nas nie odprowadzał. Każdy wiedział, że należy iść lewą stroną ulicy i
nie wpaść pod samochód, bo będzie łomot.
•Współczuliśmy koledze z naprzeciwka, on codziennie musiał chodzić na lekcje
pianina. Miał pięć lat. Rodzice byli oburzeni maltretowaniem dziecka w tym
wieku. My również.
•Czasami mogliśmy jeździć w bagażniku starego fiata, zwłaszcza gdy byliśmy
zbyt umorusani, by siedzieć wewnątrz.
•Gotowaliśmy sobie obiady z deszczówki, piasku, trawy i sarnich bobków.
Czasami próbowaliśmy to jeść.
•Żarliśmy placek drożdżowy babci do nieprzytomności. Nikt nam nie liczył
kalorii.
•Żuliśmy wszyscy jedną gumę, na zmianę, przez tydzień. Nikt się nie
brzydził.
•Jedliśmy niemyte owoce prosto z drzewa i piliśmy wodę ze strugi. Nikt nie
umarł.
•Nikt nam nie mówił, że jesteśmy ślicznymi aniołkami. Dorośli wiedzieli, że
dla nas, to wstyd.
•Musieliśmy całować w policzek starą ciotkę na powitanie—bez beczenia i
wycierania ust rękawem.
•Nikt się nie bawił z babcią, opiekunką lub mamą. Od zabawy mieliśmy siebie
nawzajem.
•Nikt nas nie chronił przed złym światem. Idąc się bawić, musieliśmy sobie
dawać radę sami.
•Mieliśmy tylko kilka zasad do zapamiętania. Wszyscy takie same. Poza nimi,
wolność była naszą własnością.
•Wychowywali nas sąsiedzi, stare wiedźmy, przypadkowi przechodnie i koledzy
ze starszej klasy. Rodzice chętnie przyjmowali pomoc przypadkowych
wychowawców.
Wszyscy przeżyliśmy, nikt nie trafił do więzienia. Nie wszyscy skończyli
studia, ale każdy z nas zdobył zawód. Niektórzy pozakładali rodziny i
wychowują swoje dzieci według zaleceń psychologów. Nie odważyli się zostać
patologicznymi rodzicami. Dziś jesteśmy o wiele bardziej ucywilizowani.
My, dzieci z naszego podwórka, kochamy rodziców za to, że wtedy jeszcze nie
wiedzieli, jak należy nas dobrze wychować. To dzięki nim spędziliśmy
dzieciństwo bez ADHD, bakterii, psychologów, znudzonych opiekunek, żłobków,
zamkniętych placów zabaw i lekcji baletu.
A nam się wydawało, że wszystkiego nam zabraniają!
Kasiu świetnie to opisałaś.Czytam ten w wpis z uśmiechem na ustach i za to Ci chciałam podziękować.
OdpowiedzUsuńTo były piękne czasy chociaż wtedy nikt z nas tego nie doceniał.
Teraz wszystko stoi na głowie.
Moje dzieci wychowałam nie bezstresowo jak teraz w modzie.
Zycie bywa brutalne i nie da sie przejść bezstresowo,więc odporności na stres trzeba uczyć od dzieciństwa.
Kiedy trzeba pochwalić a kiedy trzeba przyłożyć na tyłek.
Wyrośli na wartościowych ludzi i stres im nie zaszkodził.Pozdrawiam serdecznie i jeszcze raz dziękuję za przywołanie miłych wspomnień
Fantastyczny text.
OdpowiedzUsuńMiałem 5 km do szkoły podstawowej i wszystkie kałuże po drodze hołubiłem tak samo ;D
Kasiu, tekst b. dobry, rzeczywiście tak było, choć może nie wszędzie. Dobrze,że wszystkie dzieci, opisywane przez Ciebie, były zdrowe "z natury".Ale gdy rodziło się dziecko z jakimiś wadami rozwojowymi, takie wychowanie nie sprawdzało się. Ja nigdy nie dostałam lania, choć byłam dość wrednym dzieckiem, wierz mi. Nigdy też nie uderzyłam swej córki, choć nie jeden raz wydawało mi się to łatwiejsze niż tłumaczenie i podawanie rzeczowych argumentów.Poza tym ja urodziłam się w betonowej dżungli, moje dziecko też, a środowisko stwarza siłą rzeczy inne warunki wychowywania dzieci.
OdpowiedzUsuńMiłego, ;)
Niezłe, niezłe.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Kasiu
Kasiu - tekst prawdziwy, bo to święta prawda! Tak było i ja pisałam w swoich wspomnieniach o życiu dzieciaków na podwórku między dwiema kamienicami i to prawie w środku miasta. Tak właśnie żyliśmy i wychowywali nas sąsiedzi wspólnie z rodzicami - bo dzieci były nasze a nie tylko moje! Niestety świat się zmienia i ludzie też i to bardzo, ale nie jestem pewna czy na dobre? Teraz jest więcej agresji, wtedy wszyscy się po prostu lubili - nie było rywalizacji i może o to chodzi. Pozdrawiam Cię cieplutko.
OdpowiedzUsuńtakie zupy i ja gotowałam :D ale zamiast sarnich bobków używałam kamyczków lub trocin ;)
OdpowiedzUsuńI komu to przeszkadzało?
OdpowiedzUsuńChyba nam, bo to my, nasze pokolenie (to opisane w Twoim poście) zmieniło zasady wychowania.
Więc po co teraz płakać nad rozlanym mlekiem?
Witam tutaj autorka powyższego tekstu. Mój nick to Jaszczurka, orginalny odnośnik do publikacji to:
OdpowiedzUsuńhttp://www.eioba.pl/a134371/my_dzieci_tamtych_rodzic_w
Jeśli można, proszę o uzupełnienie moich danych.
Pozdrawiam i dziękuję za pozytywne opinie.
Tak, przy okazji poczytuję sobie Twój blog. Znalazłam kilka ciekawostek. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję.
OdpowiedzUsuńTo były szczęśliwe czasy!
OdpowiedzUsuń