Pokazywanie postów oznaczonych etykietą święta. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą święta. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 20 grudnia 2009

Wesołych Świąt.




Magia świąt to dziecięca wiara w Świętego Mikołaja, spokojna rozmowa z bliskimi przy kominku, rozleniwiony telefon, zaspany budzik i śnieg, który nie jest utrapieniem.

Magicznych Świąt Bożego Narodzenia wszystkim znajomym i nieznajomym, którzy zaszczycają mnie swoją obecnością życzę ja.

czwartek, 10 grudnia 2009

Myśli świąteczne.


Od kilku miesięcy (lat?) chodzę głębokimi dolinami. Ostatnio bardzo głębokimi. Postanowiłam dziś trochę podrapać się w górę. Jak daleko się wdrapie , nie wiem. Może nie za wysoko (coby mania mnie nie dopadła), bo potem upadek jest bolesny.
Wiele zależy od mojego Osobistego wspieracza, czy poda mi dziś dłoń.

Zły czas nadszedł,bo w złym klimacie mieszkamy i ludzisków dookoła mnie też dopadają doły. Tymczasowe doły. Ze mną to jest tak,że mam je ciągle tylko czasem słońce świeci. Dlatego wyjadę kiedyś do ciepłych i słonecznych krajów na zawsze. Postanowione.

Przygotowujemy się do Świąt w stopniu większym lub mniejszym. Ja w mniejszym.
I tak sobie zaczęłam wspominać Mikołaja i Święta z zamierzchłych czasów gdy byłam mała lub średnio mała.


Mikołaj z tamtych czasów (lata 70-te)nie miał wielkiego brzucha jak na butelkach znanego napoju, był podobny do wujka i nawet nosił pod kiecką podobne ubrania do wujkowych a czasem do tatowych.

Wcale nie przyjeżdżał saniami zaprzężonymi w renifery tylko Syreną (wynik prywatnego śledztwa) a w jednym roku na motorze.Wtedy to bardzo zmarzł i tata musiał go rozgrzewać jakąś wódeczką.
Przynosił nam-dzieciom prezenty i wręczał uroczyście wypytując przy tym, czy byliśmy grzeczni, czy znamy pacierz, czy potrafimy śpiewać.

Prezenty wręczone, Mikołaj pokrzepiony. Teraz się zaczynało. Rozpakowywanie i zabawa do nocy nowymi nabytkami.

Nasze wymagania co do prezentów były dużo niższe niż dzisiejszych dzieciaków ale to pewnie znak czasów w jakich żyjemy.Wtedy nie było komputerów a i kalkulator nie był jeszcze w powszechnym użyciu.


Był to jakiś zaczarowany czas. Na choince wisiały cukierki, orzechy i jabłka (oprócz ozdóbek). Większość ozdóbek robiły dzieci bądź w szkole bądź w domu.
Choinka mieniła się kolorami i zapachami, za oknem pełno śniegu i wciąż dosypywał nowy.Śnieg tłumił wszelkie ewentualne hałasy. Dookoła panowała cisza.
Nadobna,świąteczna cisza.

środa, 9 grudnia 2009

Pierniczenie.






Wzięło mnie na świąteczne pierniki, takie na choinkę. Naoglądałam się tego na blogach i dałam się zarazić.
Samo pieczenie to pestka.Mąż się śmiał,że bawię się foremkami jak dziecko. Miałam radochę.

Przy malowaniu zaczęły się schody.
Z córką miałyśmy ubaw. Umalowałyśmy się po pachy, do tego kuchnię a ciastka wyszły kijowo.
Okazuje się,że nie takie łatwe ozdobić ciacha.A to ręka drży (brak alkoholu?), a to talentu brak i wyobraźni

Paradoksem jest to,że nie lubimy pierników.

piątek, 4 grudnia 2009

Grudniowe doły.


I nastał grudzień...Miesiąc doprowadzający mnie, jak co roku na sam dół dołów.
To czas oczekiwania na najpopularniejsze święto katolickie.
Jedni nazywają je ``Gwiazdką``, inni ``Bożym Narodzeniem``.
Grudniowy czas, to czas prezentów...


Dookoła mnóstwo przytłaczających wystaw sklepowych,świecące girlandy oplatające co się tylko da, dołujące reklamy o wspaniałych prezentach mikołajkowych, które kosztują tak niewiele...
Reklamy kawy, na którą nigdy nie będzie mnie stać i innych dupereli.

Presja jaka jest wywierana na mnie, doprowadza mnie na wielkie pola rozpaczy. Jestem bombardowana tysiącem informacji, reklam i sugestii,ze muszę TO kupić.

Wiem,ze Święta się skomercjalizowały i powoli mało kto będzie wiedział o co w nich chodzi, wiem a jednak czuję się źle.

Wiem,że nie kupię mojej rodzinie prezentów, wiem,że nie będzie na stole 12 potraw (może 3),wiem,że nie upiekę żadnego ciasta...
Z całej świąteczniej aury pozostanie mi jedynie sztuczna choinka wywleczona na tę okazję z piwnicy.

Jak ja nie lubię Świąt!

poniedziałek, 8 grudnia 2008

Mikołajki.


Idąc za ciosem, powspominam czasy gdy Mikołaj do mnie przychodził.
Mikołaj zawsze był wielką zagadką. JA, siostry i koleżanki z sąsiedztwa prowadziłyśmy nieustające śledztwo, kto przebrał się za Mikołaja. Wiedza ta gwarantowałaby mniejszy strach, a wręcz umożliwiała by lekceważenie poleceń powyższego gościa.
Hahhaha. Tak się tylko mówi. Mimo prawie 100% pewności,że to tata, sąsiad, czy wujek strach pozostawał, portki sie trzęsły,a słowa więzły w krtani.
Bohaterkami zostawałyśmy dopiero gdy Mikołaj wyszedł.
Mikołaj przeważnie był chudy,miał biskupią czapę i laskę, którą trzeba było całować.
Gorzej mieli rodzice. Aby otrzymac prezent musieli Mikołaja całować po rękach lub obwłosionych kolanach. Nie rozumiałam dlaczego się tak strasznie śmiali , kiedy ja cała byłam ukupkana ze strachu.
Skąd strach?
Ano trzeba było znać modlitwy,pieśni, wierszyki i zeszyt od religii. On zasiadał na krześle,patrzył na nas groźnym wzrokiem i odpytywał.
Czas prezentów. W końcu miałam go w rękach, nikt mi już go nie odbierze!
Uff! W końcu sobie poszedł!
Rozpakowywanie.
Tutaj przypomniałam sobie o listach do Św.Mikołaja. Kiedyś znalazłam swoje.
Przeczytałąm. Nie wiedziałam czy śmiać sie czy płakać. Uroniłam łzę.
Ależ miałam przyziemne marzenia w porównaniu z oczekiwaniami dzisiejszych dzieciaków.
Czego chciałam? Rękawiczki, szalik,jabłko czasem jakaś lalka.
Popłakałam się. Czy aż tak biedni byliśmy?

Święta,święta.


Siostra przesłała mi linka do bloga i posta pewnej Pani. Oto on: http://gosia-or.blog.onet.pl/2,ID351678637,index.html
Przeczytałam i zaczęłam wspominać.
Rok 1981, 13 grudnia, niedziela. Miałam 13 lat. Ogłoszono stan wojenny. Z wizytą u nas była babcia.Panika, jak wróci do domu, do miejscowości oddalonej o 150 km. Pakuje się. W tv ogłoszono,że jeszcze przez dzień czy dwa można jeździć bez przepustek.Pakuje się i wyjeżdża. Na porannej mszy w Kościele tak jakoś cicho i smutno.Tak, te święta były inne.

Jednak święta w latach komuny wogóle były inne.
Zdobywanie żywności, prezentów i wszelkich innych produktów stanowiło o wyjątkowości świąt.Nie myślę mówić,że było fajnie. Okres przedświąteczny był okupiony wiecznie zmarzniętymi nogami i rękami.Cud,ze człowiek nic sobie nigdy nie odmroził. A zimy tamtych lat były mroźne.

Pomarańcze występowały u nas tylko w grudniu i tylko w paczkach mikołajkowych, słodycze i ich ilość też miały inny wymiar. Choinkę ubierało się w bombki, łańcuchy robione co rok przez dzieci w szkole, w ozdóbki ręcznie robione i takie śmieszne celofanowe włosy anielskie.
Mama wieszała laski cukrowe i cukierki na choince, a i jabłka były standardem. Ostatnie jabłka tej zimy. Na orzechy włoskie robiłam koszyczki z papieru kolorowego,cukierki ubierałam w nowe szaty z bibuły marszczonej,biłam rekordy w długości łańcucha choinkowego. Do dziś umię robić różne dziwne bibeloty na choinkę. Moje dzieci już nie posiadły tej zdolności.
Choinka mieniła się kolorami, choinka pachniała jabłkami i słodyczami. Uwielbiałam leżeć pod choinką i patrzeć w mieniące się bańki. One potrafiły mnie (dziecko prawie z ADHD) wprowadzić w stan hipnozy. Bo to był zaczarowany świat, zaczarowana choinka, zaczarowany czas.
Zastanawiam się dlaczego to był czarowny czas i myślę,że dlatego, że tv , reklama i komercja nie wchodziła z butami do naszych domów.To był czas tylko dla rodziny. Czas niemal intymny.
Wigilia. Od rana zapachy wydostawały się z kuchni.Zapachy jedzenia, które dla mnie miało tę zaletę,że było bezmięsne.
Odświętne ubrania, opłatek, kolędy. Po wigilii zaczynało się kolędowanie. Kolędnicy w strojach wcześniej pieczołowicie przygotowywanych śpiewali kolędy. Musieli się starać. Musieli ładnie śpiewać. Musieli mieć piękne szopki lub stroje. Inaczej nie dostaliby nic. Dziś byle srajdki przyjdą Ci pod drzwi , odwalą chałę i chcą kasę.
Pamietam,że w jednym roku mój tata ćwiczył mnie i koleżankę w śpiewaniu kolęd. Musiałyśmy umieć perfekcyjnie i to nie jedną kolędę, by móc zaśpiewać gdyby tubylcy zechcieli jeszcze i jeszcze.
Oj, miałam dosyć kolęd. Gdy ojciec uznał,że można nas wypuścić na kolędowanie, mama uszyła nam stroje. Były wyjątkowe.
Opowiem jak wyjątkowe.
Koleżnace mama uszyła królewską pelerynę, czerwoną z białymi obszyciami. Koronę zrobiłyśmy ze złotek po cukierkach i czekoladach. Była piękna. Berło -to była drewniana pałka do ucierania ciasta w makutrze obłożona sreberkiem. Koleżanka miała piękne wąsy.Była królem Herodem.
Ja, ja zgodnie z moją naturą zostałam diabłem. Miałam jakieś czarne ubranko, na ramionach czarną pelerynę z czerwonymi obszyciami. Wiem,że miałam rogi, ale jak one mi się trzymały na głowie, nie pamietam. Twarz miałam wysmarowaną na czarno, w ręce dzierżyłam widelec taki duży do przewracania mięsa. Na nadgarstku miałam woreczek po tytoniu mojego taty , który robił za sakiewkę do zbierania pieniążków. Nasz wygląd był powalający.

Tata nas wypuśił po wszystkich mieszkaniach w klatce.Robił za naszego ochroniarza. Zawsze był koło nas, niewidoczny dla tubylców.
Szło nam świetnie. Nikt nie odmówił przyjęcia kolędników aż do momentu gdy zapukałyśmy do mieszkania pewnego młodego małżeństwa.
Puk,puk. Kobieta otwiera drzwi. Wrzask i trzask, a my osłupiałe stoimy pod drzwiami. Za chwilę drzwi się znowu otwierają a tam śmiejący się facet i jego żona przytulona do niego jak dziecko. Odśpiewałyśmy swoje, dostałyśmy zapłatę. Tu z ukrycia wyszedł tata, przeprosił za nas,że ją wystraszyłyśmy, że ma nadzieję,że nic się nie stało.Kobieta była w ciąży. Oboje się śmiali i byli bardzo zadowoleni. Po tylu latach a to pamiętam. Dziwne jakie rzeczy człowiek zapamiętuje. A jeszcze dziwniejsze jak to zapamiętuje.Podejrzewam,że zeznania mojej koleżanki (Heroda) różniłyby się od moich. Pewnie co innego zapamietała, albo nic nie pamięta.