środa, 23 września 2009

Strach.

  Dedykuję mojej siostrze G.
............................................................

 Był czas, że bardzo się bała. Bała się wszystkiego. Bała się ludzi, dzieci, bała się wyjścia z tatą do kina, jazdy na rowerze. Potem bała się dużych, jasnych sklepów, głośnej muzyki, porzuconych parasoli i prądu w ścianach.
Przerażali ją ludzie, przerażały długie, kręte korytarze, nagle pociemniałe niebo, płacz dzieci i formularze.
Bała sie gdy ktoś zapukał do drzwi, bała się rozmów, ludzkiego wzroku i ich ciętych języków.Bała się rumieńca na twarzy czy wyjścia do sklepu.
Bała się zmian.
Nie mogła sobie przypomnieć czasu przed tym uczuciem, przed tym wszechogarniającym strachem. Wydawało jej się, że kiedyś tak nie było. Ale nie była zupełnie pewna.
Jak sięgnać pamięcią, strach towarzyszył jej zawsze. Dopadał nagle, wywoływał ból brzucha, drętwienie rąk i nóg, drżenie całego ciała.Strach wyżerał jej trzewia, niszczył ciało. Jej podkrążone oczy i szara twarz mówiły o jej złej kondycji. Rzadko kiedy jej lico rozpromieniał uśmiech. Zawsze była smutna i zmartwiona. Ludzie mówili o niej:poważna i mądra. Czy zawsze ze smutnego oblicza bije mądrość? Nie czuła się mądra. Czuła się smutna, niespełniona, niedowartościowana. Nie miała pomysłu na życie, na siebie ,na jutro.
Próbowała zgłębić naturę swojego lęku. Dociec jego przyczyn.
Jedną z niewielu rzeczy, jakich się nie bała były książki. Zaszywała się więc z nimi w jakimś kącie swojego pokoju, pod kołdrą, i czytała.
Pomimo długich godzin spędzonych z mądrymi książkami nie udało jej się odkryć przyczyny swojego lęku. Przez jakiś moment była pewna, że trafiła na właściwy trop. Książki dużo mówiły o strasznych wydarzeniach, które nazywały traumami. Próbowała znaleźć jakąś traumę w swoim życiu. Ale odkąd pamiętała, otaczała ją opieka rodziców. Na pytanie zadawane sobie: czy moje dzieciństow było nomalne , zawsze odpowiadała: tak.
Pamięta,że były rzeczy, które dzieciom niosły radość: nowa lalka z długimi włosami, samochód na baterie. Jej nie cieszyło nic.
Pamiętała swój spazmatyczny płacz, kiedy ojciec przyniósł wirującego, brzęczącego bąka-zabawkę. Ucieczkę przed szeleszczącymi papierkami od prezentów. Wrzask podczas jazdy ruchomymi schodami, czy choćby wtedy, kiedy ojciec wsadził ją na konia o którym tak marzyła. Bała się chyba od zawsze. Wszystkiego.
            Jej rodzice nie tolerowali tego lęku. Drażnił ich, nie rozumieli go. Nazywali ją tchórzem. Sama musiała codziennie stawiać mu czoło.Udawała więc przed światem,ze wszystko jest w porządku.


            Do przedszkola nie chodziła. Do szkoły poszła pełna lęków i niepokojów.
Do leków albo przez lęki doszła nieśmiałość. Wstydziła się odezwać, zaczepić jakieś dziecko w celu zapoznania się. Nie odzywała się na lekcjach, bo po co ma mówić, skoro wszyscy to już wiedzą.
Wstydziła sie odpowiadać na lekcjach. Wyrwana do odpowiedzi czerwieniła się i jąkała dziwnie przechylając głowę, co szybko zauważyły dzieci z jej klasy i wyszydzały. Kpiły z jej obco brzmiącego nazwiska, z jej nieśmiałości, z jej ubrań czy piegów.

W końcu dorosła – i problem pokazywania się wśród ludzi znikł, bo potrafiła przekonywująco i bardzo głośno obstawać przy swoim. Dali jej spokój, pozwalając jej zostać z tym niezrozumiałym i permanentnym lękiem.
            A ona odkryła magię ucieczki. Odkryła, że jeśli mocno otuli się grubym kocem, albo schowa pod kordłą , kiedy zamknie oczy tak, że prawie nic nie będzie w stanie widzieć spod powiek, lęk odchodzi. Pozostaje tylko ona, jej marzenia i książki.

Wraz z przewracanymi stronami książek, nabierała coraz większej ochoty, by poznać świat , którego tak się bała. Ta myśl towarzyszyła jej od dzieciństwa.
Pragnęła poznać szczęśliwych ludzi, zaszytych gdzieś na końcu świata, żyjących dniem dzisiejszym.
Po otwarciu oczu trafiała znów do prawdziwego świata, świata niekompletnego i brudnego, świata, w którym ludzie nie lubili przebywać, świata, gdzie ona miała jakieś nikłe poczucie bezpieczeństwa.
Zruinowane budynki, rowy porosłe zszarzałą trawą, opuszczone komórki i skrytki, jaskinie nad rzeką czy samotnie w górach – tam dobrze się czuła. Wystarczył kawałek przestrzeni, drzewo z rozłożystymi gałęziami,miejsce pod mostem. Tam przesiadywała godzinami, planując skomplikowane scenariusze swojego życia, plotąc miniaturowe sukienki z sitowia i długich traw, układając wzory z kamieni i potłuczonego szkła, czy gapiąc się na chmury płynące lekko po niebie.

            Wracała odrobinę mniej wylękniona, z czarnymi obwódkami pod paznokciami, pachnąca wiatrem. Na tyle mniej wylękniona, że pozwalała sobie snuć marzenia o krainach, które znała z książek. Na tyle mniej wylękniona, że zaczynała wierzyć, że wyprawa w te nieznane rejony pozwoli ukoić lęk i spełnić skrywane marzenia.
Ta wiara kiełkowała w niej powoli, jakby poza zasięgiem jej świadomości.
I jakby poza zasięgiem jej świadomości kazała przygotowywać się do drogi.

Kazała gromadzić zapasy sucharów i ciepłego ubrania, pchała do nauki obcego języka, czytać mapy. Kazała porzucić wspomnienia, by zrobić miejsce w głowie na nowe myśli i nowe ścieżki wędrówek. I tak zaczęła myśleć coraz mniej o otaczającym ją świecie. Myślała o nim na tyle niewiele, że kiedy nadszedł dzień odejścia, bez żalu zostawiła wszystko co miała, czym żyła i wszystko kim była.

Otuliła szyję miękkim szalem, nałożyła na siebie wełnianą jesionkę, zabrała plecak z wiktem, mapami, dokumentami i kilkoma innymi, najpotrzebniejszymi rzeczami.
Początek był prosty. Wystarczyło trzymać się utartych szlaków i ścieżek. Celem, przynajmniej na razie, był brzeg morza. Kiedy w końcu do niego dotarła, po meczącej podróży, poczuła ulgę w piersi. Zaraz jednak targnał nią strach. Strach przed nieznanym, przed niewiadomą dnia jutrzejszego.
Jednak uczyniła już ten pierwszy krok i wiedziała, że nie wolno jej się zatrzymać.
Musiała dostać się na pokład statku. Wcześniej wykupiła bilet i miała podróżować jakimś statkiem handlowym.
Cieszyło ją to, bo gwarantowało ,że nie będzie wiele ludzi, którzy będą chcieli porozmawiać. I choć nie była osobą zdziczałą i potrafila prowadzić konwersacje na poziomie, zupełnie nie miała na nie ochoty.

            Dalsza podróż nauczyła ją, że jej obroną przed strachem jest niewidzialność. Ukryta w pod warstwą nijakich ubrań, czuła się niewidzialna i bezpieczna. Nie zauważyła nawet kiedy, ale strach zelżał. Pozwolił jej zbliżyć się do ludzi na tyle, by w rozmowach z nimi znajdywać przyjemność. Pozwolił odpowiadać o sobie, o swoich marzeniach i planach. W opowiadaniach ludzi pozwolił jej zobaczyć równiny zalane słońcem, miasta, skrzące się w słońcu wieże meczetów, wsie, kolorowe szaty młodych dziewcząt i bransolety na kostkach .Widziała ludzi kochających się i szanujących, dzieci bawiace się na placach, widziała ludzi, którzy za tę samą, srebrną monetę, potrafili kupić błyszczący szal albo wykarmić rodzinę przez trzy dni. Poznała wschody i zachody słońca, które różniły się tylko nasyceniem barw; poznała fakturę tkanin i ziemi każdego miejsca, które odwiedziła.
Poznała zapachy tych miejsc i zapamiętała je. Były to zapachy szczęścia. Jej szczęścia.
Strach towarzyszył jej nadal, jednak już nie tak intensywny.Czasem układając się do snu, zwijała się w kłębek a głowę przykrywała kocem, by odgrodzić się od świata . Czuła się szczęśliwa. Znalazła swoje miejsce na ziemi,znalazła akceptację ludzi.Wyzbyła się zwykłych ludzkich pragnień i wzniosła sie na wyzszy poziom jestestwa.
W jej świecie nie działo się wiele. Co nie znaczy, że nie działo się intensywnie.

2 komentarze:

Ezieta pisze...

Kasiu,
gdzie ta Twoja siostra wyemigrowala? Do Indii?

Kasia Boroń pisze...

Widzę,ze nagłówek jest mylący. Duzo w tym mnie, trochę wymyślone. Emigracja...to moje marzenie. A siostra prosiła o opowiadanie o strachu. Takie wymyśliłam.