wtorek, 23 grudnia 2008

Wspomnienie taty.

Wczoraj tak myślałam sobie o dzieciństwie.
Przyjaciółka powiedziała mi kiedyś,że zawsze zazdrościła mi zabaw z ojcem. Dlatego lubiała te momenty gdy i ona mogła sie bawić z nami.
Tak, ojciec bawił się z nami (gdy zjechał na wekend), brał nas do lasu, nad rzekę,urządzał wyścigi ślimaków, łapanie kijanek, wymyślał zabawy.Pokazał ,że można bawić się wszystkim. Nagle zapałka stawała się królewną na piaskowym zamku, a z pionków do gry i plasteliny też można wiele stworzyć.Tata pozwalał na szaleństwo nauki latania, tata układał nam ścieżkę zdrowia przez całe mieszkanie.
Tata mi czytał balladę "Pani Twardowska" tyle razy, aż nauczyłam się jej na pamięć. Tata tłumaczył "Switeziankę".Tata czytał nam bajki, czasem opowiadał, nauczył durnych piosenek czy wierszyków.
Niedawno dotarło do mnie,że ojciec nauczył nas wiele choć spędzał z nami tylko wekendy (bo daleko pracował).

wtorek, 16 grudnia 2008

RYŻ Z BOCZKIEM.

Dziś kolejne danie z serii proste, miłe i przyjemne.
Na 4 osoby:

2,5 szklanki ryżu ugotowanego na sypko.
10 dkg boczku
2 jajka
1 puszka kukurydzy
sól, pieprz, olej

Pokrojony w kostke boczek podsmażamy na oleju, następnie wrzucamy na patelnię ryż, kukurydzę i przyprawy.Smażymy.Gdy ryż będzie gorący wbijamy jajka i mieszamy.
Nie należy się obawiac, nie wyjdzie z tego jajecznica.Gdy jajka się zetna podawac.
Dobrze smakuje posypane koperkiem.
Kukurydzę może zastąpic groszek.

Smacznego.

piątek, 12 grudnia 2008

Schabik duszony z warzywami.Łatwy i pachnący.

Azjatyckie i pseudoazjatyckie jedzenie jada się u mnie w domu często.
Ma dwie zalety: jest szybkie i jadalne,oraz nie wymaga zbyt wiele wysiłku własnego.
Spokojnie mogę powiedzieć,że na temat jedzenia wschodniego robię swobodne wariacje i zawsze mamy nowy przepis (niepowtarzalny, bo nigdy nie udało mi się dwa razy tak samo doprawić).
Nie wiem czy to błąd mojego logowania w chińszczyźnie czy też taki już urok tego jedzonka.
Nie mniej jednak nie narzekam.
Zadowolona jestem z odkrycia nowych smaków, przypraw,zapachów.
Przedstawię teraz mój następny przepis z serii łatwych i pachnących.

1 kg schabu bez kości
1- 2 pory
2 cebule
70-80 dkg marchwi
trawa cytrynowa
sos pieprzowy
sól, pieprz, majeranek,oregano
1 2- łyżki majonezu.

Schab pokroić w plastry jak na schabowe, lekko stłuc młotkiem, natrzeć sosem pieprzowym,solą i naszymi ulubionymi przyprawami.
Pora pokroić w krążki, marchew obraż i pokroić w słupki, cebulę w półksiężyce, trawę cytrynową w paseczki.
W naczyniu żaroodprnym układać :pora,marchew, cebulę, trawę, schab, przyprawy, majonez.
Przykryć. Piec w 200 C ok 2h. Najlepiej to sprawdzić widelcem.

Pachnie, nie jest słodkie mimo dużej ilości marchwii, nie trzeba dodawać tłuszczu.

Podawać z ryżem, ziemniakami czy chlebem.

Polecam, bo proste i pyszne.

W wersji jeszcze bardziej jednogarnkowej na dno można ułożyć ziemniaki pokrojone w kostkę i osolone lub podgotowany ryż.

czwartek, 11 grudnia 2008

HArmonia smaków z Tao Tao.


Na początku grudnia otrzymałam nagrodę od TAO TAO za przepis na danie. MAm więc w domu trochę sosów do potraw, trawę cytrynową, grzybki mun,dziwne papki chilii z bazylią, liczi w syropie (cokolwiek to jest), orzeszki z wasabi i sosie sojowym i inne. Do tego miseczki do dipów. Takie malusie.
Moja rodzina lubi albo poprostu się godzi na jedzenie doświadczalne, więc jadamy dziwne rzeczy. Zaczynam czuć kuchnię wschodnią, lubieć ich przyprawy. No i dania które robię mają zaletę: szybko się je robi.
Niestety ciągle udosonalam dania jednogarnkowe. Wyszukuję , testuję. Osiagnę kiedyś mistrzostwo.
Narazie na Tao Tao miałam chyba 6 mmiejsce (zwycięzców było 20). A było to właśnie danie jednogarnkowe.
Dzięki Tao Tao nauczyłam się gotować ryż i sprawiać by za każdym razem inaczej samkował.
Mój przepis był banalny:

1 kurczak lub udka lub piersi (ilość mięsa dostosowana do ilości pożeraczy)
2,5 szklanki suchego ryżu ( solidne porcje dla 4 osób)
trawa cytrynowa,sól, pieprz,curry - tak ogólnie to przyprawy wg uznania

Mięso podzielić i podsmażyć na tłuszczu ( z przyprawami tak jak byśmy chcieli go jeść). Jak będzie złotawe, przełożyć do naczynia żaroodpornego wraz z tłuszczem ze smażenia. Wsypać ryż, zalać wodą (2,5 szklanki wody na szklankę ryżu). Wsypać przyprawy jakie lubimy, przykryć i wstawić do piekarnika na 1-1,5 godziny.
Woda zostanie wchłonięta przez ryż.Będzie on sypki ale nie suchy.

Smacznego.

Wchłaniać zapachy podczas pieczenia - bezcenne!
Podawać z sałatką lub bez.

wtorek, 9 grudnia 2008






Wracam do prezentów.
Oczekiwania moje były małe jednak i one rzadko się spełniały.
Chciałam rękawiczki takie ciepłe na sanki, dostałam skarpetki. Chciałam lalkę, dostałam kuchenkę dla lalek.Chciałam kuchenkę to miałam auto. Tak ciagle.
Może byłam dzieckiem wiecznie niezadowolonym? Trudnym?
Miałam w klatce w bloku 2 przyjaciółki. Prawie sie razem wychowywałyśmy.Tylko,że one sie wychowały na bankowca i dyra szkoły a ja...cóż.
Pamiętam ,że Mikołaj chodził po mieszkaniach w całej klatce (mój tata). Kto miał dzieci, prosił go by i jego dziecko obdarzył prezentem.
I tak też było z moimi przyjaciółkami.
Starsza z nich , jako nasz przywódca nie wykazywała strachu ani obaw. Ona kopnie nawet Mikołaja, bo to i tak Twój tata (niby mój) sie przebrał.
Mikołaj przyszedł, gadka szmatka, Iza w płacz. Pamiętam tę płaczącą buzię do dziś.
Oczywiście mogłyśmy sie z jej siostrą z niej naśmiewać ile wlezie. Taka bohaterka.
Nie mogłam tego jednak zrobić, bo dostała piękną kuchenkę dla lalek z otwieranym piekarnikiem oraz palnikami świecącymi na czerwono po włączeniu.Bajer!!!!
Pamiętam tę kuchenkę do dziś.Musiała być obiektem mojego pożądania.

poniedziałek, 8 grudnia 2008

Mikołajki.


Idąc za ciosem, powspominam czasy gdy Mikołaj do mnie przychodził.
Mikołaj zawsze był wielką zagadką. JA, siostry i koleżanki z sąsiedztwa prowadziłyśmy nieustające śledztwo, kto przebrał się za Mikołaja. Wiedza ta gwarantowałaby mniejszy strach, a wręcz umożliwiała by lekceważenie poleceń powyższego gościa.
Hahhaha. Tak się tylko mówi. Mimo prawie 100% pewności,że to tata, sąsiad, czy wujek strach pozostawał, portki sie trzęsły,a słowa więzły w krtani.
Bohaterkami zostawałyśmy dopiero gdy Mikołaj wyszedł.
Mikołaj przeważnie był chudy,miał biskupią czapę i laskę, którą trzeba było całować.
Gorzej mieli rodzice. Aby otrzymac prezent musieli Mikołaja całować po rękach lub obwłosionych kolanach. Nie rozumiałam dlaczego się tak strasznie śmiali , kiedy ja cała byłam ukupkana ze strachu.
Skąd strach?
Ano trzeba było znać modlitwy,pieśni, wierszyki i zeszyt od religii. On zasiadał na krześle,patrzył na nas groźnym wzrokiem i odpytywał.
Czas prezentów. W końcu miałam go w rękach, nikt mi już go nie odbierze!
Uff! W końcu sobie poszedł!
Rozpakowywanie.
Tutaj przypomniałam sobie o listach do Św.Mikołaja. Kiedyś znalazłam swoje.
Przeczytałąm. Nie wiedziałam czy śmiać sie czy płakać. Uroniłam łzę.
Ależ miałam przyziemne marzenia w porównaniu z oczekiwaniami dzisiejszych dzieciaków.
Czego chciałam? Rękawiczki, szalik,jabłko czasem jakaś lalka.
Popłakałam się. Czy aż tak biedni byliśmy?

Święta,święta.


Siostra przesłała mi linka do bloga i posta pewnej Pani. Oto on: http://gosia-or.blog.onet.pl/2,ID351678637,index.html
Przeczytałam i zaczęłam wspominać.
Rok 1981, 13 grudnia, niedziela. Miałam 13 lat. Ogłoszono stan wojenny. Z wizytą u nas była babcia.Panika, jak wróci do domu, do miejscowości oddalonej o 150 km. Pakuje się. W tv ogłoszono,że jeszcze przez dzień czy dwa można jeździć bez przepustek.Pakuje się i wyjeżdża. Na porannej mszy w Kościele tak jakoś cicho i smutno.Tak, te święta były inne.

Jednak święta w latach komuny wogóle były inne.
Zdobywanie żywności, prezentów i wszelkich innych produktów stanowiło o wyjątkowości świąt.Nie myślę mówić,że było fajnie. Okres przedświąteczny był okupiony wiecznie zmarzniętymi nogami i rękami.Cud,ze człowiek nic sobie nigdy nie odmroził. A zimy tamtych lat były mroźne.

Pomarańcze występowały u nas tylko w grudniu i tylko w paczkach mikołajkowych, słodycze i ich ilość też miały inny wymiar. Choinkę ubierało się w bombki, łańcuchy robione co rok przez dzieci w szkole, w ozdóbki ręcznie robione i takie śmieszne celofanowe włosy anielskie.
Mama wieszała laski cukrowe i cukierki na choince, a i jabłka były standardem. Ostatnie jabłka tej zimy. Na orzechy włoskie robiłam koszyczki z papieru kolorowego,cukierki ubierałam w nowe szaty z bibuły marszczonej,biłam rekordy w długości łańcucha choinkowego. Do dziś umię robić różne dziwne bibeloty na choinkę. Moje dzieci już nie posiadły tej zdolności.
Choinka mieniła się kolorami, choinka pachniała jabłkami i słodyczami. Uwielbiałam leżeć pod choinką i patrzeć w mieniące się bańki. One potrafiły mnie (dziecko prawie z ADHD) wprowadzić w stan hipnozy. Bo to był zaczarowany świat, zaczarowana choinka, zaczarowany czas.
Zastanawiam się dlaczego to był czarowny czas i myślę,że dlatego, że tv , reklama i komercja nie wchodziła z butami do naszych domów.To był czas tylko dla rodziny. Czas niemal intymny.
Wigilia. Od rana zapachy wydostawały się z kuchni.Zapachy jedzenia, które dla mnie miało tę zaletę,że było bezmięsne.
Odświętne ubrania, opłatek, kolędy. Po wigilii zaczynało się kolędowanie. Kolędnicy w strojach wcześniej pieczołowicie przygotowywanych śpiewali kolędy. Musieli się starać. Musieli ładnie śpiewać. Musieli mieć piękne szopki lub stroje. Inaczej nie dostaliby nic. Dziś byle srajdki przyjdą Ci pod drzwi , odwalą chałę i chcą kasę.
Pamietam,że w jednym roku mój tata ćwiczył mnie i koleżankę w śpiewaniu kolęd. Musiałyśmy umieć perfekcyjnie i to nie jedną kolędę, by móc zaśpiewać gdyby tubylcy zechcieli jeszcze i jeszcze.
Oj, miałam dosyć kolęd. Gdy ojciec uznał,że można nas wypuścić na kolędowanie, mama uszyła nam stroje. Były wyjątkowe.
Opowiem jak wyjątkowe.
Koleżnace mama uszyła królewską pelerynę, czerwoną z białymi obszyciami. Koronę zrobiłyśmy ze złotek po cukierkach i czekoladach. Była piękna. Berło -to była drewniana pałka do ucierania ciasta w makutrze obłożona sreberkiem. Koleżanka miała piękne wąsy.Była królem Herodem.
Ja, ja zgodnie z moją naturą zostałam diabłem. Miałam jakieś czarne ubranko, na ramionach czarną pelerynę z czerwonymi obszyciami. Wiem,że miałam rogi, ale jak one mi się trzymały na głowie, nie pamietam. Twarz miałam wysmarowaną na czarno, w ręce dzierżyłam widelec taki duży do przewracania mięsa. Na nadgarstku miałam woreczek po tytoniu mojego taty , który robił za sakiewkę do zbierania pieniążków. Nasz wygląd był powalający.

Tata nas wypuśił po wszystkich mieszkaniach w klatce.Robił za naszego ochroniarza. Zawsze był koło nas, niewidoczny dla tubylców.
Szło nam świetnie. Nikt nie odmówił przyjęcia kolędników aż do momentu gdy zapukałyśmy do mieszkania pewnego młodego małżeństwa.
Puk,puk. Kobieta otwiera drzwi. Wrzask i trzask, a my osłupiałe stoimy pod drzwiami. Za chwilę drzwi się znowu otwierają a tam śmiejący się facet i jego żona przytulona do niego jak dziecko. Odśpiewałyśmy swoje, dostałyśmy zapłatę. Tu z ukrycia wyszedł tata, przeprosił za nas,że ją wystraszyłyśmy, że ma nadzieję,że nic się nie stało.Kobieta była w ciąży. Oboje się śmiali i byli bardzo zadowoleni. Po tylu latach a to pamiętam. Dziwne jakie rzeczy człowiek zapamiętuje. A jeszcze dziwniejsze jak to zapamiętuje.Podejrzewam,że zeznania mojej koleżanki (Heroda) różniłyby się od moich. Pewnie co innego zapamietała, albo nic nie pamięta.

piątek, 5 grudnia 2008

Domki.







Jeszcze parę domków do wyboru. Który najfajniejszy?
Kwestia gustu i oczekiwań.





Moja siostra napisła ,że jej marzenie to domek w górach niedaleko rzeki. Idąc za tym marzeniem, pokaże kilka domków do wyboru. Wszystkie są albo koło wody albo w górach. Do wyboru , do koloru.
Swoją drogą trzeba zauważyć jak świat jest architektonicznie zróznicowany.
Można by wiele mówić o różnorodności świata.
Dlatego marze by go poznać. Póki co poznaję go poprzez internet.
Cud Tuska się nie ziścił, więc pozostaje mi net i marzenia.
Jedno na tym świecie jest niezróżnicowane. Nie istotne jaki klimat, jaki kolor, jakie wyznanie. To faceci. Oni pozostają tacy sami w każdej strefie klimatycznej. :-)

czwartek, 4 grudnia 2008

Tatry Wysokie. Łomnica.






Tatry słowackie. Piękne. Wysokie.Uczą szacunku dla gór.Zapierają dech.
Miasteczka czyste,poprawne. Brak im etnicznego klimatu. Górale słowaccy jakby trochę opaleni. Sorry to wysokopienni Romowie.Nie chce nikogo obrażać.Poprostu chce pokazać, jak komunizm osiedlił Romów, jak nimi zastąpił górali.Zapewne wbrew Romom i góralom.

Gory i górki. Mountains.





Pasowało by teraz udowodnić wyższość Babiej Góry nad innymi górami. To trudne, bo tyle teorii ile ludzi.

Nie wolno mi ubliżać Tatrom, Alpom, Sudetom i innym. Nie chcę tego.
Babia jest najwyzsza w Beskidach. Królowa Beskidów. Jest też niebezpieczna.
Słyszałam kiedyś słowa: taka góra, że jakbym rano wstał to bym ją przesikał.Miało to świadczyć o jej niewielkim wzroście względem Tatr.
Fakt. Jest niższa niż najniższa górka w Tatrach. Jest poprostu inna. Ma czar, urok, jest majestatyczna. W sumie to jak kobieta. Piękna i niebezpieczna.

Osobiście widziałam akcje ratunkowe, będąc w schronisku na Markowych. Koledzy i znajomi byli GOPR-owcami. Ukłon w ich stronę.
Wiem, wiem w Tatrach też giną ludzie.

Tatry są piękne, budzą respekt. Jednak Babia ma to coś co przyciąga, ten urok, ten styl. Trzeba to poczuć.Jest jak narkotyk.
JAko patriotka muszę jednak stwierdzić,że pomimo niżeszgo wzrostu naszych Tatr, pomimo rzeszy turystów i gorszej bazy turystycznej, są piękniejsze niż Tatry Wysoki na Słowacji.

Nie jestem obiektywna? Wiem.
Moją małą, lokalną Polską był kiedyś Beskid Makowski,stąd moja miłość do Babiej Góry.
Moją ojczyzną jest Polska, więc stąd ukłon w stronę naszych Tatr.

Ale pojechałam po patriotycznych nutach.

środa, 3 grudnia 2008

Góry.




Zacznę od tego co lubię. A lubię góry.Moja ukochana góra to Babia Góra w Zawoji.
Nie mówię,że jest największa, najpiękniejsza czy cóś tam.
Dla mnie najukochańsza.Jest majestatyczna. Gdy patrzy się na nią, na jej rozłożysty "tyłek", to nabiera się szacunku.
Nie mówię, że Tatry nie zasługują na szacunek. To nieprawda. Wzbudzają respekt.Uczą pokory.
Jednak kto był na Babiej wie o czym ja mówię.
Babia ma ten klimat, ludzie tu inni przyjeżdżają a widoki są zachwycające.

Wstęp.

Do rozpoczęcia pisania tego bloga namówiła mnie siostra. Ma to być blog jak danie jednogarnkowe. O wszystkim i o niczym. Pewnie popularności on nie zdobędzie.
Pozostaje mi więc pisanie dla przyjemności pisania.