czwartek, 29 października 2009

Mini Moris



Po Krakowie przemieszczam się biegiem. No więc biegnę przez Galerię Krakowską i o mało nie potknęłam się o takiego ślicznego Mini, całego wyklejonego kapslami Pepsi.
W światłach Galerii mienił się jak by był wyklejany kryształami.





Wystawę zorganizowano z okazji 50 lecia Mini.Wszystkie autka pochodzą od prywatnych osób,które je doprowadziły do porządku. Fajnie się na nie patrzy.

To był taki miły akcent dnia, bo potem to już była tylko masakra (totalne pranie mózgu na kursie)....

piątek, 23 października 2009

Sztuka skakania.

Dokonując retrospekcji swojego życia, w celu pośmiania sie z samej siebie stwierdzam, że miałam intensywne dzieciństwo albo jak kto woli: moja matka miała intensywne macierzyństwo.
Chyba jako córka pierwotna dużo ją nauczyłam.
Moja głowa zawsze była pełna pomysłów.Ojciec to doceniał na ile potrafił, matka wcale. Chyba mój tata lubił myśl kreatywną.
Niedawno z koleżanką wpominałyśmy jak to mój ojciec nauczył nas bawić się patyczkiem i udawać , że to królewna.Dzięki temu potrafiłyśmy bawić się wszędzie i wszystkim a największą radość dawało tworzenie sobie zabawek.
Namawiał mnie do tworzenia i doświadczania. Czasem tylko starał się lekko kierunkować moje twórczo-rozwojowe zapędy.
Działałm jak karabin maszynowy: 1000 pomysłów na minutę.
Matka zawsze była w opozycji do naszych współnych (z ojcem) i moich solowych realizacji. Ojciec mnie popierał.
Pamiętam jak poparł mój durny pomysł nauki latania. Zasiadł na krześle ze stoperem w ręku i mierzył mój czas w powietrzu, a ja skakałam. Skakałam z oparcia wersalki, z szafy, ze stołu. Na ramionach miałam pelerynę z prześcieradła. Zapewne poprawiała moją nośność.
Gdy mój czas się poprawiał o ułamek sekundy, stwierdzałam,że wszystko idzie w dobrym kierunku i będę latać.
Ojciec zakazał mi takich prób z balkonu ( 3 piętro).
Dzięki treningom świetnie sobie radziłam ze skokami w dal z huśtawki (aż do wstrząśnienia mózgu), skokami ze schodów, ze skakaniem na skakance czy na gumie.
Dziś stąpam po ziemi i wiem, że wyżej ch.....nie podskoczę.

środa, 21 października 2009

Takie gadanie.

Mój Kolega siedzi przed komputerem i gada do siebie. Co gada? Hasła reklamowe, czasem jakieś sentencje, a czasem po angielsku choć angielskiego nie zna. Gada niemal non stop.Gdy kiedyś mu powiedziałam:

-Kolego gadasz do siebie!
to odburknął coś o nieprawdzie.

Ostatnio byłam zakatarzona i słabiej słyszałam.On nawija pod nosem.Mówię do niego:
-Coś mówiłeś? Mów głośniej bo katar przytkał mi uszy!
Uśmiechnął się tylko i stwierdził:

-Nic, ja tylko tak do siebie...

i spuścił wzrok.

-No to Cię mam! Przyznałeś ,że gadasz do siebie.W psychologii to krok w dobrym kierunku.:-)

Rodzicielce mojej zdarza się rozmawiać z telewizorem tzn. z reklamami.
Polega to na :
W tv leci reklama kremu i jakaś laska mówi jak jej pomógł w czymś tam.
Rodzicielka:
-No tak, wcale Ci nie pomogło...a tyłek se wysmarowałaś?I tak Ci nie pomoże...gęba bez zmian. itp.

Córuś moja...siedzi przed kompem i uśmiecha się do niego tajemniczo.
Mówię:

-Córuś , uśmiechasz się do kompa...
Wtedy ona zaczyna rechotać.

Znam osobę, która gada sobie do siebie i potrafi mieć dwa różne zdania, na te samą sprawę.

Osobiście gadam...a właściwie czytam sobie na głos tekst, który mam przyswoić a jest trudny.Bo tak w ogóle to gadułą nie jestem.


Czy to wszystko są objawy chorobowe?

Koledze ciągle powtarzam,że TAK, że musi się leczyć.

Osobiście wiem,że póki nie prowadzimy dyskusji z wyimaginowanym KIMŚ, jest dobrze.
Nasze gadanie do siebie, do tv, do kompa nie jest niebezpieczne. Często ma moc terapeutyczną.Jednak dla obserwatora to głupi widok.

wtorek, 20 października 2009

W związku z powszechnym na blogowisku katarem...

Cały rok z utęsknieniem czekamy, kiedy wreszcie się ochłodzi, zimny wiaterek zawieje – czyli kiedy wreszcie złapiemy katar, zaczniemy kaszleć, temperatura wzrośnie sobie pod wieczór w okolice 38 stopni.Zaczyna się!

Kiedy wreszcie uda nam się przeziębić – a co niektórzy złapią nawet prawdziwą, niezmutowaną  jeszcze grypę – rozpoczynamy upragniony okres rekonwalescencji przez niektórych zwanym " barłożeniem".

Generalnie rozróżniamy dwa rodzaje przebiegu choroby: damski i męski.

Męski sposób chorowania można podzielić na dwa style.

Jeden styl- "na męczennika", polega na tłumaczeniu, że temperatura 36,9 jest najgorszą z możliwych, ponieważ okropnie rozkłada. Do lekarza się nie idzie, się cierpi w milczeniu. Nic się nie chce jeść, z tej dramatycznej choroby, tylko po to, żeby w ostatniej chwili słabym głosem zawołać- kochanie, zrób mi budyń. Pewnie i tak nie zjem, ale może zjem.

Druga metoda to "hipohondryk". Przy pierwszym kichnięciu trzeba delikwenta rejestrować do lekarza, jeszcze przed lekarzem kupić 15 różnych specyfików, w tym homeopatycznych, a po lekarzu współczuć, że nie dał zwolnienia, konował jeden.

Metoda pierwsza jest bardziej rozpowszechniona, wiem z doświadczenia.

Charakteryzuje się angażowaniem w swoją chorobę jak największej ilości ludzi – domowników, rodzinę dalszą i bliższą oraz znajomych.
W tym celu Chory zaraz po uświadomieniu sobie pierwszych objawów przeziębienia, informuje o tym wszystkich wkoło, zaznaczając jak cierpi, jak bardzo się męczy i jak blisko znajduje się zejścia śmiertelnego.
Wypychany do lekarza przez  najbliższe w tym momencie otoczenie ,oświadcza,że przecież nie umiera i do lekarza nie pójdzie.

-Umrę sobie taki samotny, zwinięty kącie, biedny, niedożywiony,opuszczony...
Schorowany biedaczek. Prawdziwy mężczyzna zamienia się w bezbronnego misia.
I tu zaczyna się "barłożenie".
Odtąd nasz facet potrafi tylko jęczeć, leżeć w łóżku, narzekać, marudzić, nic mu się nie podoba, i w ogóle świat jest dla niego niewiarygodnie okrutny, i nikt go nie żałuje.
Łyka górę wspomagaczy, a grzane piwo, to życie by mu uratowało.

Kiedy już ogłosi światu o swojej chorobie jego stan się gwałtownie pogarsza.
Kładzie się przed telewizorem i zaczyna CHOROWANIE.  Niechętnie przyjmuje leki, jakby tym bohaterskim czynem chciał zaznaczyć, że wcale nie jest z nim aż tak źle.
Poprosi tylko skromnie o herbatkę, jedną, drugą (za gorąca, z cytrynką, a może bez cytrynki, tylko pół kubka, a nie mamy tamtej aromatyczniejszej?; za słodka; nie pomieszana).
Ponieważ czuje się coraz gorzej, postanawia się przespać - ale proszę mu nie zmieniać kanału, on cały czas słucha powtórki z meczu sprzed tygodnia, no, proszę nie przełączać! Nie może znaleźć pilota zaplątanego w kołdrę, woła więc o pomoc domowników, światło go razi – niech ktoś je zgasi, chce poczytać – niech ktoś światło włączy i poda mi gazetę. Tutaj leży?  O...nie zauważyłem, taki jestem słaby.

Potem czuje przypływ sił na tyle, by coś przekąsić. Coś lekkiego w sam raz dla chorego. Na przykład śledzika. Albo pizzę. Rosołek absolutnie nie wchodzi w grę, bo za tłusty. Ależ niepotrzebnie ktoś zamawiał tą pizzę! Przecież zjadłby i kromkę chleba i tak prawie nic nie może przełknąć. I prosi tylko o odrobinę ciszy. ODROBINĘ! Człowiek tu leży umierający, więc może trochę współczucia, co? Telewizora nie słychać. 

Utulony myślą o jutrzejszym, leniwym poranku, który spędzi sobie w łóżku próbuje  zasnąć, ale nie może. Ogląda więc telewizję do późna.

Nazajutrz chorobę kontynuuje  dalej spokojnie, podobnie jak w dniu pierwszym, informując tylko wyczerpująco wszystkich wciągniętych w zabawę o stanie swojego zdrowia.

Sposób damski jest prawie taki sam, posiada tylko parę  elementów dodatkowych.
Chora może przy okazji kataru płakać za każdym razem, kiedy widzi się w lustrze („Boże! Jak ja wyglądam!!”), w wyniku czego popadać w stan pt. „Nikt mnie nie kocha!”, który przechodzi w etap „Przytul mnie, pocałuj i powiedz, że kochasz mnie taką zakichaną, z czerwonym nosem i rozczochranymi włosami”.  
Dzwoni tylko do przyjaciółek, jednak zabrania im przychodzić – lepiej, żeby nie miały satysfakcji widzieć ją w takim stanie.

Sezon Przeziębień uważam za otwarty! 

środa, 14 października 2009

Karma.

Kiedyś z córką prowadziłam poważną rozmowę nt. przeznaczenia, skutków naszych czynów czy zbiegów okoliczności.
Ona to wszystko określiła słowem : KARMA.
-Mamo! To wszystko zła lub dobra karma.
Usiłowałam więc zgłębić ową karmę.

Wiem,że KARMA to związek przyczynowo - skutkowy.

Dharma jest prawem, mówiącym, że wszystko co się zdarza, ma swoją przyczynę oraz wywołuje skutek.
Czyli,że to co robisz wróci do ciebie. Trzeba zrozumieć powiązania łączące zjawiska.Jest to klucz do szczęścia każdego człowieka.Tylko jak to zrozumieć?Jak powiązać?

Głównym źródłem karmy są nasze cierpienia. Czyli nie można być szczęśliwym?

Trzy główne źródła cierpień to: rozłączenie z tym, co kochamy, połączenie z tym czego nie znosimy i tęsknoty za tym, czego nie możemy osiągnąć.Czyli musimy się umartwiać? Nic z tego nie rozumie.

Budda głosił, że podstawowym zadaniem człowieka, w trakcie życia, jest wstrzymywanie się od popełniania czynów przynoszących negatywne skutki w przyszłym życiu. Cel ten osiągamy idąc "Szlachetną Ośmioraką Ścieżką", prowadzącą do wyciszenia pożądań, czyli gromadzenia dobrej lub złej karmy.

Ta droga to:

Właściwe zrozumienie - polega na poznaniu przyczyn nieszczęść. Wymaga to poznania: cierpienia, przyczyn cierpienia, sposobów zapobiegania cierpieniu i sposobów postępowania chroniących przed cierpieniem.- Jednym słowem swoista psychoanaliza.Czynię to.

Właściwy pogląd - polega na zbliżaniu się do Dharmy, czyli prawdziwej natury rzeczy. Towarzyszy mu wyrzeczenie, brak złej woli, brak niegodziwości.- Staram się.

Właściwa mowa - nie kręć, nie kłam, nie paplaj, nie oskarżaj. -Staram się.

Właściwe działanie - nie zabijaj, nie kradnij, prowadź właściwe życie seksualne, nie zażywaj narkotyków. Narkotyki zabijają jasność umysłu, uniemożliwiając własny rozwój. - Pewne jak w banku -nic mnie nie dotyczy :-)

Właściwy sposób życia - przestrzegaj przyjętych norm życia społecznego. - Skoro nie siedzę to przestrzegam.

Właściwy wysiłek - działaj w jasnym świetle własnego umysłu. - Nie kapuję.

Właściwa uwaga - unikaj pożądania, złego nastroju, bądź uważny. Staraj się kontemplować stan swojego umysłu. Trzeba uświadomić sobie potrzebę takich działań i wypracowywać odpowiednie nawyki. Trzeba być świadomym własnych procesów myślowych i pielęgnować myślenie słuszne i pozytywne w stosunku do innych. - Jestem świadoma jak mało kto, ale złego nastroju nie uniknę.

Właściwa koncentracja - uwalniając się od własnych, złych emocji zmierzamy w kierunku świętości i mamy szansę osiągnąć kres cierpienia - stan nirwany.-Staram się.

Osiągnięcie poczucia jedności, przynoszące zanik emocji nazwano Nirwaną. Żyjąc w stanie nirwany nie wytwarzamy karmy, dobrej lub złej, uwalniając się od ponownych narodzin i śmierci. W ten sposób wracamy do stanu duchowego, przepełnionego szczęściem i miłością.

Zastanawiam się czy ta Nirwana to nie stan osłupienia w depresji. Bo kim jest człowiek bez emocji? Kim jest człowiek nie wytwarzający karmy? Powietrzem?

Chyba nie rozumie tego Buddyzmu.

Dopadło mnie.


KATAR


Spotkał katar Katarzynę -
A - psik!
Katarzyna pod pierzynę -
A - psik!

Sprowadzono wnet doktora -
A - psik!
"Pani jest na katar chora" -
A - psik!

Terpentyną grzbiet jej natarł -
A - psik!
A po chwili sam miał katar -
A - psik!

Poszedł doktor do rejenta -
A - psik!
A to właśnie były święta -
A - psik!

Stoi flaków pełna micha -
A - psik!
A już rejent w michę kicha -
A - psik!

Od rejenta poszło dalej -
A - psik!
Bo się goście pokichali -
A - psik!

Od tych gości ich znów goście -
A - psik!
Że dudniło jak na moście -
A - psik!

Przed godziną jedenastą -
A - psik!
Już kichało całe miasto -
A - psik!

Aż zabrakło terpentyny -
A - psik!
Z winy jednej Katarzyny -
A - psik!

wtorek, 13 października 2009

Wsparcie.

Jestem grupą wsparcia dla wielu, mnie nikt nie wspiera.

Zaczynam mieć dosyć smarków przyklejonych do mojego kołnierza.

Działam jak doradztwo podatkowo-prawno-psychologiczne.Tyle,że ja jestem jak John Coffey z "Zielonej mili".
W pomoc zawsze się angażuję, przeżywam, rozważam (John zapadał na choroby ludzi, których leczył). Przejmuję się, gdy ktoś ma kłopoty,wspieram.

Niczego nie żądam w zamian.
Czasem tylko potrzebuję wsparcia, podtrzymania na duchu.
Nie dostaję nawet tego.

Widać moja praca ma niską wartość.

środa, 7 października 2009

Elektrowstrząsy.


W związku z tym,że słowa znów mi się kłębią w głowie (za dużo myślę?),muszę przelać je na "papier".
Wrócę do małego epizodu z dzieciństwa(o którym już tu wspominałam).

Ja jako odkrywca świata, byłam bardzo ciekawa co też takiego siedzi w kontakcie. Sprawdziłam. Dwiema wsuwkami do włosów. Odrzut był tak wielki....że pomimo młodego wieku (jakieś 2 lata)do dziś to pamiętam.

Moje kolejne zderzenie z prądem, tak wstrząsające, nastąpiło w wieku licealnym.
Ja , amator listy przebojów Trójki, siedziałam przed radiem i nagrywałam muzę na magnetofon marki Grunding (kasetowy, przenośny).Pech sprawił,że kabel od radia się przepalił i trzeba było zmienić wtyczkę.Ojciec mi ją dostarczył wraz z błogosławieństwem:
-Miałaś na fizyce prąd, to sobie radź.

Ufna w swe umiejętności i pełna wiary w siebie, zmieniłam wtyczkę.
Wkładam ja do kontaktu i...odrzut był tak wielki, że potłukłam głowę o podłogę. Korki wywaliło a w pokoju unosiła się zapach pieczonego mięsa (moje przypalone palce).

Do pokoju wpadł ojciec:
-Żyjesz? To napraw to porządnie.

Naprawiłam. Bez pomyłek.Bez podłączania zera do fazy.
Mówi się,ze saper myli się tylko raz , ale elektryk też ma duże szanse na tylko jedna pomyłkę.

Moich spięć z prądem jeszcze parę zaliczyłam.Wszystkie świetnie pamiętam.
Najlepsze jest to,że pamiętam wydarzenie z mojego drugiego roku życia.
Wysunęłam śmiałą hipotezę,że elektrowstrząsy spowodowały głęboki stan utrwalenia owych zdarzeń w mojej pamięci.

Z drugiej strony elektrowstrząsy to jedna z metod leczenia zaburzeń psychiatrycznych Zwykłemu laikowi, elektrowstrząsy kojarzą się z barbarzyńską i niezwykle bolesną metodą przepuszczania prądu przez mózg pacjenta, który po zabiegu staje się człowiekiem wprawdzie bez objawów, ale również bez kontaktu (potwierdzone w filmie "Lot nad kukułczym gniazdem").

Podobno wszyscy pacjenci mają zaniki pamięci odnośnie zdarzeń, które miały miejsce w okresie tuż przed terapią. Na krótko zaburzeniu ulega też ich zdolność do przyswajania nowych informacji. U niektórych pacjentów objawy te mogą utrzymywać się nawet do kilku miesięcy.

A moja pamięć tych zdarzeń trwa. Inna sprawa,że w innych sprawach to mam słabą pamięć.
Nie pamiętam (tak sobie wmawiam) złych rzeczy, nie pamiętam zbyt długo swoich krzywd, zapominam zrobić porządki, wynieść śmieci,wypastować buty...czy to amnezja? demencja starcza? a może sprytny sposób na nicnierobienie? :-)

poniedziałek, 5 października 2009

Słowa i myśli.

Ja, jako człowiek zdepresjonowany często zaglądam w głąb siebie w ramach autoterapii behawioralno-poznawczej.
I cóż ja tam znajduję?
Lęki, strachy, nieśmiałość, ukryte wspomnienia i chleb ze śmietaną.Pamiętam durne wierszyki, rymowanki i dziwne myśli.

Przypominam sobie ludzi, których zapomniałam, zdarzenia o których nie miałam pojęcia.
Są to fotografie, często czarno-białe, czasem jest to filmik video taki,jaki podobno widzą ludzie umierający.
Ja chyba nie umieram? Czasem wydaje mi się ,że tak.

No więc jestem jak odkrywca z Discovery.I tu moja pierś się pręży. Jestem odkrywcą...

Zaglądając w siebie odkryłam...słowa.

Odkąd chodzę na kurs księgowości i przebywam wśród ludzi, moje słownictwo staje się coraz bogatsze.
Nawet w myślach zaczynam używać trudnych słów (na razie pojedynczych), choć słowo "celebrytka" musiałam sprawdzić w google.

Jakie jest moje słownictwo? Bogate, coraz bogatsze. Rozpiętość: od żulowskiego po para inteligenckie.
Potrafię kląć jak szewc i komponować odpowiednie wiązanki a za chwilę moim para inteligenckim językiem z wykładów o rynku pracy, napiszę maila do siostry by ją wesprzeć w trudnym czasie, po utracie pracy.

W myślach układam piękne, złożone zdania, by za chwilę wystękać do kogoś lakoniczną odpowiedź na wcześniej zadane pytanie.

Po pełnych wzlotów myślach o swojej mądrości schodzę na ziemię i idę do durnej pracy, mało opłacanej i bez ambicji.

czwartek, 1 października 2009

Azymut drzwi.


Pierwsze symptomy wystąpiły jeszcze w L.O. Nie zaniepokoiły mnie, bo to były pojedyncze wypadki.Zauważyłam tylko,ze świat po zmroku inaczej wygląda. Światła miasta potrafią mnie tak zmylić,że zgubie się . No ale wiadomo:światła, zmierzch...

Kilkanaście lat temu po grzybobraniu, mieliśmy wyjść z lasu prosto do auta, stojącego przy drodze.Nie trafiłam. Inni tak. Trochę mnie to zaniepokoiło.Nie miałam nigdy problemu z orientacją w terenie (należało się do harcerstwa).Zaniepokojona lekko, szybko zapomniałam o incydencie, znajomi nie. Jakiś czas jeszcze pamiętali.

Minęło parę lat i jestem poważnie zaniepokojona. Gdy jedziemy do dużego marketu, zawsze mam obstawę, której się trzymam (kurczowo). Zaczęło się w Macro.
-No to spotkamy się pod kasami.
Rozejrzałam się. Kas nie ma. To gdzie ja mam iść? 5 kroków w przód, 10 na lewo. Kas nie ma.Mąż mnie znalazł. Kurczowo trzymałam go odtąd za kurtkę.

Centrum Silesia Sosnowiec. Chodzimy z siostrą. Chcę do WC. Zaprowadziła mnie i mówi:
-Idę zająć kolejkę do KFC a Ty dojdziesz.
Przed nami wielkie szklane drzwi a za nimi KFC.
-Nie! Musisz poczekać na mnie , bo nie trafię!

Punkt kulminacyjny nadszedł teraz. Gdy z dworca PKS w Krakowie mam przejść przez Galerię Krakowską zaczyna się. Oznaczyłam azymut:szklane drzwi, Mc Donalds, schody ruchome, wyjście.

Pewnego dnia, mając trochę czasu, zapragnęłam zobaczyć czym jest ta Galeria. Obeszłam parę sklepów, tych z których widziałam wyjście z Galerii.Udało się wyjść.

Innym razem ośmielona sukcesem,zapragnęłam zapuścić się dalej w korytarz. Zgubiłam się.Nastąpiły chwile grozy z dramatycznym poszukiwaniem wyjścia. Bieg w jedną stronę, w drugą. Wyjścia nie ma. Są ochroniarze.Pomogli. Pewnie mieli ubaw, bo Galeria ma prosty schemat planu.

Zdarzyło mi się to już 5 razy.Za każdym razem ogarnia mnie wtedy irracjonalny lęk, ból brzucha, ciśnienie mi skacze.
Ostatnio chciało mi się już płakać. Nie dlatego,że się zgubiłam,tylko dlatego,że ciągle mi się to zdarza. Tak się staram. Zapamiętuję punkty orientacyjne, kierunki i dupa blada.Jestem bezsilna.
Nie mam siły już poznawać zakamarki Galerii. Poza budynkiem sobie radzę.