poniedziałek, 20 grudnia 2010

Życzenia



Aby Święta były wyjątkowymi dniami w roku,
by choinka w każdych oczach zalśniła blaskiem,
By kolacja wigilijna wniosła w serca spokój
a radość pojawiała się z każdym nowym brzaskiem.
By prezenty ucieszyły każde smutne oczy,
by spokojna przerwa ukoiła złość
By Sylwester zapewnił szampańską zabawę,
a kolędowych śpiewów nie było dość!

Tego życzę wszystkim znajomym i nieznajomym.
Dziękuję za kolejny wspólny rok. Kaśka

piątek, 17 grudnia 2010

Dzieci listy piszą....


Drogi Święty Mikołaju na Święta tego roku chciałabym dostać grę NINTENDODS w komplecie z grą SUPER MARIO WORD którą łatwo można kupić w sklepie SATURN za bardzo małe pieniądze;)
POZDRAWIAM CIĘ ŚWIĘTY MIKOŁAJU .

Kochany Mikołaju Chciałbym dostać pod choinke Gry Fifa 11, Gta 4, Gothic 4,ASSASSIN'S CREED 2 Just Cause 2,Mafia 2,CALL OF DUTY BLACK OPS, na Komputer i , gre planszową Eurobiznes, Piórnik Manchester United, Zestaw Kredek ,Wędke i zestaw wędkarski, i konsole Sony PSP z grą Fifa 11 i Laptop ASUS G73JW i7-740 1TB 8G GTX460 Win7 z procesorem 2,91Ghz i z myszką i plecakiem i
z kamerką i telefon Nokia N8 .....

KOCHAM CIE MIKOŁAJU

kochany Mikołaju bardzo chciałbym dostać pod hoinkę elektrycznom hulajnogę i mnustwo słodyczy...

A ja gdy byłam dzieckiem zawsze prosiłam o rękawiczki skórzane (takie z baraniej skóry z jednym palcem), lalkę i jabłko. Czasem dochodził szalik lub czapka.
Więcej fantów nie pamiętam a prośby o jabłko nie rozumie do dziś....

czwartek, 2 grudnia 2010

Kolokwia, zaliczenia.

No i zaczęło się....pierwsze zaliczenia i kolokwia. Zabawne ale mam "stresa".
Normalnie się denerwuję....Za tydzień kolejne kolokwia. Nie mam na nic czasu.
Kurcze, muszę się uczyć.

No i jeszcze pogoda ....dobiła drogowców w mojej mieścinie. Zaskoczyła ich zima jak nic. Zapomnieli odśnieżyć miasto.Na środku drogi stoją utopione w śniegu samochody i to w centrum pipidówy.
Za miastem nie lepiej.
Kiedyś była w gazecie mapa kolejności odśnieżania dróg w Małopolsce i drogi z Krakowa do Wolbromia na niej nie było.
Śmiałam się,że nie będzie odśnieżana...
Przedwczoraj do Krakowa (40 km) jechałam 3 godziny. Dziś 2,5 godziny.
Miałam rację: nie jest odśnieżana.

środa, 24 listopada 2010

Cięcia w firmie.

Szef wezwał swoich pracowników na rozmowę. Rozmawia z każdym z osobna.Wiadomo , w kupie siła...a osobno to już inna sprawa.

-Chciałem panią przeprosić – powiedział szef.
- Ale… - chciała coś powiedzieć Sister.
- Niech pani nic nie mówi, wszystko sobie przemyślałem – podniósł rękę szef.
- Ale…
- Nie, nie, ta permanentna inwigilacja, ten obrzydliwy monitoring, to niedowierzanie pracownikom, ech…

- Ale…

- Od dziś będzie inaczej. W końcu kurde jestem szefem, nie policjantem .


- Ale…

- Żadne ale, od dziś mnie nie interesuje, że służbowym autem jeździ pani w weekendy na zakupy do Macro (na służbową kartę) – szef puknął w wydruk z monitoringu GPS, po cholerę mi to wiedzieć. Dostanie pani ryczałt kilometrów w tygodniu do wyjeżdżenia, w piątek wieczorem spisze Pani licznik, prześle wskazania mailem.W poniedziałek rano to samo. A w weekendy hulaj dusza...prywatnym, gdzie pani chce i jak chce.

- Ale…

- Służbową komórkę też pani zabiorę, bo to uwłacza i panu i mnie. Co mnie interesuje, że wydzwoniła pani dwadzieścia pięć złotych, z abonamentu firmy? Zbiednieję, czy co?

- Ale….

- Efekt końcowy się liczy, a nie bilingi.A pani efekt jest wyśmienity.Dawno nikt nie wypracował takiego obrotu. Dam pani ryczałt na prywatną komórką i dzwoń pani do kogo chcesz.

- Ale…

- Żadne ale, ja teraz widzę ile krzywdy wam zrobiłem. Te programy szpiegujące w komputerach na przykład – szef wykrzywił się z obrzydzeniem.

- Ale…

- I co mi z wiedzy, że pan Heniek lubi www.panienki.com a pani była w ostatnim tygodniu dwieście razy na Facebooku? Po co mi to wiedzieć, jak robota zrobiona? No po co?

- Ale…


- Tylko niech pani nie protestuje. Boże, jaki ja byłem zakłamany – załkał szef – Ja nawet sam przez chwilę myślałem, że ta fura i komóra służbowa to prestiż, dodatkowe wynagrodzenie dla pani, przywilej...

- Ale…

- No albo delegacje...istna papieromania. Po co to komu. Szarpać się o parę złotych. Nocleg? Przecież woli pani szybko znów być w swoim przytulnym domku, to szybciutko pani wróci z delegacji...Nie wolno mi wyrywać pani z domowych pieleszy i burzyć życie rodzinne.

- Ale…

***

- I coś więcej zdążyłaś powiedzieć? – zapytałam.

- Nic. Na początku mnie zatkało a potem nie zdążyłam – Sister wybuchnęła płaczem.

- Tak, czy siak, ludzki pan z tego twojego szefa – pokiwałam głową.

- Pięć dych ryczałtu na komórkę wydaję tylko na jego „ pani do mnie oddzwoni za pięć minut, jest sprawa”. - wybuchnęła Sister- przecież swoją robotę i tak muszę zrobić. Z delegacji wracam po nocy i usypiam za kierownicą.Życie rodzinne cierpi bo jestem wkurzona i się wyżywam w domu.A relacje z klientami mam nawiązywać po 16.00 jednocześnie pytając szefa czy mogę mu herbatę postawić na koszt firmy.

- Ale za to jesteś wolnym człowiekiem, a te niebieskie kołnierzyki w swoich służbowych klatkach służą bezwolnie międzynarodowym korporacjom, godząc się na stałe podglądanie .Albo ja- ja mam gorzej...wchodzę do firmy,odbijam kartę elektroniczną...

- Ale…

- Nic nie mów, wiesz ilu ludzi ci zazdrości? Po prostu, wypijmy za wolność. Wolny człowiek stawia.

-Wyraz twarzy Sister i jej koloryt- bezcenny.

wtorek, 9 listopada 2010

Szachy.Opowieści drobne.


Gdy ojciec próbował zabić we mnie żyłkę hazardzisty, postanowił nauczyć mnie grać w szachy. Uznał,że gra królów może mieć tylko dobry wpływ na mnie.
Zaczynałam młodo.Poznałam ruchy pionów i tak z ojcem graliśmy.Zawsze wygrywał a ja byłam "szmaciarzem". Coś tam się pykało po tej szachownicy, ale bez namiętności.
W szkole średniej, nauczyłam grać moją kumpelę. Szybko uczeń przerósł mistrza (to niby ja). Jej umysł ścisły szybko zapamiętywał. Tak nie mogło być.
Wtedy jeszcze w dziennikach drukowali mistrzowskie partie szachowe.Zaczęłam od analizy tego.By być lepszą od niej i tyłek jej sklepać.Ponieważ była dobra i szybko się uczyła, musiałam sięgnąć po książki, potem po kolejne i kolejne.

Chodziłyśmy czasem na wagary, a jakże.
Wagary wyglądały tak,że zostawałyśmy w domu i od rana do wieczora grałyśmy w szachy. Kiedyś na wagary wybrała się z nami siostra kumpeli.
Wymiękła.Stwierdziła,że jesteśmy wariatki. Byłyśmy.
Wtedy pokochałyśmy szachy.

Nasza miłość do szachów rozkwitała. Ja w międzyczasie zaczęłam jeździć na zawody szachowe.Jakieś sukcesy miałam.
Chodziłam na treningi.
Wyobrażacie sobie treningi szachowe?
To kolejne książki do przerobienia, to symultany, to ekspresowe partie.Istne pranie mózgu.
Moja drużyna...składała się z autentycznych czubów.A zarazem geniuszy.
Ja odstawałam od tej grupy, ale byłam koniecznością, bo dziewczyna była obowiązkowa.

Pewnego dnia, gdy przyjechałam do domu od drzwi krzyczę:
-Ojciec rozstawiaj szachy!
-Ze "szmaciarzami" nie gram- on na to.
-Rozstawiaj, zaraz Ci dupsko sklepię.

Zagraliśmy. Pierwszy raz w życiu wygrałam.
Ojciec jakiś czas milczał nad szachownicą, po czym rzekł:
-Zwracam honor. Nie jesteś "szmaciarzem". Nigdy już z Tobą nie zagram.

Słowa dotrzymał.

niedziela, 7 listopada 2010

Sporty zimowe.Opowiastki drobne.

Miałam szczęście wychowywać się w małej mieścinie w Beskidach.
Moja wolność ograniczona była tylko nakazami rodzicielskimi. Jakieś zasady musiały obowiązywać.

Całe miasteczko było moim domem. I tak jak pisała Jaszczurka, wychowywali nas często różni ludzie, jednak nikt dzieci nie krzywdził. Było bezpiecznie.

Porą zimową, gdy tylko wracałam ze szkoły, wkładałam gruby sweter i szłam oddawać się rozpuście zimowych szaleństw.
W tej dziedzinie też były rzeczy niedozwolone.Kto by się tym przejmował.

No więc jeździliśmy na sankach po halach, bo przecież nie można po trasach wyznaczonych.Hale były często zakończone uskokiem (coś jak tarasy w Chinach).Więc jazda na sankach, była nie małym wyzwaniem. Do skutku.

Pewnego dnia tak mną dupnęło z ostatniej hali na ulicę,że chyba uszkodziłam kość ogonową. Ból niemiłosierny. Bolało parę lat. Matka o niczym nie wiedziała, bo było by trzepanie spodni.

Jazda na sankach nie mogła odbywać się w bezpiecznych warunkach...zawsze wynalazło się jakiś ciekawy zjazd. I tak chodziliśmy na szlak, który biegł równolegle do górskiego potoku. To była jazda. Tak kierować , by nie wpaść do wody.Oczywiście trzeba było jeszcze być specem od wyścigów.

Sporty zimowe umiłowałam sobie. Często jeździłam na łyżwach. Lodowisko dla dzieciarni robił pan palacz z kotłowni w ramach dobrego serca, ale to my potem musieliśmy o nie dbać.
Zanim jednak pan palacz zrobił lodowisko, bez zezwolenia rodziców chodziliśmy jeździć na rzekę.
Bystra, górska rzeka.Skawa. Jakiż człowiek był durny....Nie pamiętam wprawdzie by ktoś się utopił, ale jednak...

W dziedzinie sportów zimowych moi rodziciele, nie bardzo byli w stanie mnie kontrolować, bo kto by szedł w mróz i szukał dzieciaka wśród takiej zgrai dzieci i na tylu górkach? Nie mieliśmy smyczy zwanej komórką. I chwała Bogu.

Potem w liceum...było nie lepiej.Też chodziliśmy na sanki.Też szukaliśmy jak najbardziej ciekawych zjazdów i jak najbardziej ekstremalnych.

I tak właśnie zjeżdżałam z koleżanką z malowniczo położonego stoku Makowskiej Góry, gdy nasz droga zjazdu gwałtownie skręciła a na zakręcie stała Syrenka.
Przychrzaniłyśmy tak mocno,że aż mi się w głowie zakręciło. Dostałam opieprz od koleżanki,że mówiłam,że umie dobrze kierować sankami.Przecież umie....
Szybko odjechałyśmy z miejsca przestępstwa.Bardzo szybko. Tak szybko,że nie wyrobiłam na kolejnym zakręcie. Wylądowałyśmy w śniegu na miedzy z sankami na plecach i brakiem oddechu.Myślałam,że umarłam.

Potrwało zanim się zebrałyśmy.
Koleżanka więcej już ze mną nie chciała jeździć na sankach.

Często z takich eskapad wracałam do domu zamarznięta. Dosłownie.
By odsznurować buty, musiały sznurówki odtajeć, by zdjąć spodnie trzeba było poczekać,aż zmiękną, a rękawiczki....

piątek, 5 listopada 2010

Prąd. Opowiastki drobne.

Nauczeni doświadczeniem z "nocnym moczeniem" łóżka , nie zostawiali mnie już samej. Zatrudniali babcie do pilnowania.
Pamiętam takie zdarzenie: Ja anioł piwnooki o blond lokach bawię się na rozłożonej wersalce.Mam zabawki. Na brzegu wersalki siedzi babcia i mnie pilnuje. Robi sobie na drutach i rzuca okiem na mnie.

Ja, słodkie dziecko, grzecznie się bawię. W pewnym momencie zaintrygowało mnie pewne urządzenie na ścianie. Gniazdko.
Próbuję wsadzić palce.Nie mieszczą się. Kombinuję co by tu wepchnąć. Wsuwka do włosów!
Wkładam.
Efekt piorunujący, odrzut nieziemski. Babcia w panice.

Gdy babcia opowiada to ojcu, on tylko kiwa głową. Nie ma sposobu na mnie bym coś nie zmalowała pomiędzy jednym mrugnięciem oka a drugim.

Moje doświadczenia z prądem w szkole średniej przybrały bardziej skomplikowanych form.
Wieczorkiem ( chyba w piątki) siedziało się przy radiu i słuchało "listy przebojów trójki". Czasem się nagrywało na Grundinga czy Kasprzaka. Nagle coś strzeliło i zgasł prąd w całym mieszkaniu. Okazało że kabelek od radia mi się przepalił i zrobił zwarcie.

Ojciec przyniósł nową wtyczkę, nożyk i izolacje: Napraw.
No to naprawiłam. Wkładam wtyczkę do gniazdka. Efekt piorunujący, odrzut nieziemski. Wokół smród palonego mięsa.
Ojciec wpada do pokoju: Żyjesz? To napraw to porządnie. :-)

Naprawiłam. Już nie podłączę nigdy uziemienia do fazy, już nie pomylę kabelków.

środa, 3 listopada 2010

Wyjście do kina.Opowiastki drobne.

Dziecięciem byłam ślicznym aczkolwiek upartym. Pomysłowym również.
I chyba dosyć pamiętliwym, bo do dziś pamiętam jak rodzice wybrali się do kina beze mnie. Byłam dziecięciem może 3 letnim.

Wszystko mi wytłumaczyli: idziemy do kina, zostajesz sama w domu. Idziesz spać. Tu masz nocnik, światło będzie włączone.

Ok. Zgodziłam się na wszystko, bo miałam pokazać swoje bohaterstwo.
Ja do spania a oni sobie poszli.
Do dziś pamiętam,że zbudził mnie mocz. Światło się świeciło a nocnik czekał.

Jak to? Nikt mnie nie wysadzi?!

Szybko zdecydowałam,że boję się chodzić po podłodze, bo może pod łóżkiem są boboki?
Przeszłam z łóżeczka na łóżko rodziców i wysikałam się. Potem wróciłam do siebie i poszłam spać.
Chyba im się to nie spodobało, bo pamiętam przez sen, ruch, zamieszanie i zdziwienie gdy wrócili do domu.
Ojciec tylko się śmiał i śmiał.

Na drugi dzień nawet nie okrzyczeli mnie, nie zwrócili uwagi. Przemilczeli temat.Uznali pewnie,że im się należało.

W każdym razie długo już nie zostawili mnie samej.

czwartek, 28 października 2010

My, dzieci tamtych rodziców.

Tekst doskonały made by Jaszczurka http://www.eioba.pl/a134371/my_dzieci_tamtych_rodzic_w

Ja, moi bracia i reszta naszej ulicy spędzaliśmy dzieciństwo na obrzeżach
małego miasteczka—właściwie na wsi. Byliśmy wychowywani w sposób, który
psychologom śni się zazwyczaj w koszmarach zawodowych, czyli patologiczny.
Na szczęście, nasi starzy nie wiedzieli, że są patologicznymi rodzicami. My
nie wiedzieliśmy, że jesteśmy patologicznymi dziećmi. W tej słodkiej
niewiedzy przyszło nam spędzić nasz wiek dziecięcy. Wspominany z nostalgią
nasze szalone lata 80.:
•Wszyscy należeliśmy do bandy osiedlowej i mogliśmy bawić się na licznych w
naszej okolicy budowach. Gdy w stopę wbił się gwóźdź, matka go wyciągnęła i
odkażała ranę fioletem. Następnego dnia znowu szliśmy się bawić na budowę.
Matka nie drżała ze strachu, że się pozabijamy. Wiedziała, że pasek uczy
zasad BHZ (Bezpieczeństwo Higieny Zabaw).

•Nie chodziliśmy do przedszkola. Rodzice nie martwili się, że będziemy
opóźnieni w rozwoju. Uznawali, że wystarczy jeśli zaczniemy się uczyć od
zerówki.

• Nikt nie latał za nami z czapką, szalikiem i nie sprawdzał czy się
spociliśmy.

•Z chorobami sezonowymi walczyła babcia. Do walki z grypą służył czosnek,
herbata ze spirytusem i pierzyna. Dzięki temu nigdy nie stwierdzano u nas
zapalenia płuc czy anginy. Zresztą lekarz u nas nie bywał, zatem nie miał
szans nic stwierdzić. Stwierdzała zawsze babcia. Dodam, że nikt nie wsadził
babci do wariatkowa za raczenie dzieci spirytusem.

•Do lasu szliśmy, gdy mieliśmy na to ochotę. Jedliśmy jagody, na które
wcześniej nasikały lisy i sarny. Mama nie bała się ze zje nas wilk, zarazimy
się wścieklizną albo zginiemy. Skoro zaś tam doszliśmy, to i wrócimy.
Oczywiście na czas. Powrót po bajce był nagradzany paskiem.

•Gdy sąsiad złapał nas na kradzieży jabłek, sam wymierzał nam karę. Sąsiad
nie obrażał się o skradzione jabłka, a ojciec o zastąpienie go w obowiązkach
wychowawczych. Ojciec z sąsiadem wypijali wieczorem piwo—jak zwykle.

•Nikt nie pomagał nam odrabiać lekcji, gdy już znaleźliśmy się w
podstawówce. Rodzice stwierdzali, że skoro skończyli już szkołę, to nie
muszą do niej wracać.

•Latem jeździliśmy rowerami nad rzekę, nie pilnowali nas dorośli. Nikt nie
utonął. Każdy potrafił pływać i nikt nie potrzebował specjalnych lekcji aby
się tej sztuki nauczyć.

•Zimą ojciec urządzał nam kulig starym fiatem, zawsze przyspieszał na
zakrętach. Czasami sanki zahaczyły o drzewo lub płot. Wtedy spadaliśmy. Nikt
nie płakał, chociaż wszyscy się trochę baliśmy. Dorośli nie wiedzieli do
czego służą kaski i ochraniacze.

•Siniaki i zadrapania były normalnym zjawiskiem. Szkolny pedagog nie wysyłał
nas z tego powodu do psychologa rodzinnego.

•Nikt nas nie poinformował jak wybrać numer na policję, żeby zakablować
rodziców. Oczywiście, chętnie skorzystalibyśmy z tej wiedzy. Niestety, pasek
był wtedy pomocą dydaktyczną, a policja zajmowała się sprawami dorosłych.

•Swoje sprawy załatwialiśmy regularną bijatyką w lasku. Rodzice trzymali się
od tego z daleka. Nikt, z tego powodu, nie trafiał do poprawczaka.

•W sobotę wieczorem zostawaliśmy sami w domu, rodzice szli do kina. Nie
potrzebowano opiekunki. Po całym dniu spędzonym na dworze i tak szliśmy
grzecznie spać.

•Pies łaził z nami—bez smyczy i kagańca. Srał gdzie chciał, nikt nie zwracał
nam uwagi.

•Raz uwiązaliśmy psa na „sznurku od presy” i poszliśmy z nim na spacer,
udając szanowne państwo z pudelkiem. Ojciec powiązał nas na sznurkach i też
wyprowadził na spacer. Zwróciliśmy wolność psu, na zawsze.

•Mogliśmy dotykać innych zwierząt. Nikt nie wiedział, co to są choroby
odzwierzęce.

•Sikaliśmy na dworze. Zimą trzeba było sikać tyłem do wiatru, żeby się nie
osikać lub „tam” nie zaziębić. Każdy dzieciak to wiedział. Oczywiście nikt
nie mył, po tej czynności, rąk.

•Stara sąsiadka, którą nazywaliśmy wiedźmą, goniła nas z laską. Ciągle
chodziła na nas skarżyć. Rodzice nadal kazali się jej kłaniać, mówić dzień
dobry i nosić za nią zakupy.

• Wszystkim starym wiedźmom musieliśmy mówić dzień dobry. A każdy dorosły
miał prawo na nas to dzień dobry wymusić.

•Dziadek pozwalał nam zaciągnąć się swoją fajką. Potem się głośno śmiał, gdy
powykrzywiały się nam gęby. Trzymaliśmy się z daleka od fajki dziadka.

•Skakaliśmy z balkonu na odległość. Łomot spuścił nam sąsiad. Ojciec
postawił mu piwo.

•Do szkoły chodziliśmy półtorej kilometra piechotą. Ojciec twierdził, że
mieszkamy zbyt blisko szkoły, on chodził pięć kilometrów.

•Nikt nas nie odprowadzał. Każdy wiedział, że należy iść lewą stroną ulicy i
nie wpaść pod samochód, bo będzie łomot.

•Współczuliśmy koledze z naprzeciwka, on codziennie musiał chodzić na lekcje
pianina. Miał pięć lat. Rodzice byli oburzeni maltretowaniem dziecka w tym
wieku. My również.

•Czasami mogliśmy jeździć w bagażniku starego fiata, zwłaszcza gdy byliśmy
zbyt umorusani, by siedzieć wewnątrz.

•Gotowaliśmy sobie obiady z deszczówki, piasku, trawy i sarnich bobków.
Czasami próbowaliśmy to jeść.

•Żarliśmy placek drożdżowy babci do nieprzytomności. Nikt nam nie liczył
kalorii.

•Żuliśmy wszyscy jedną gumę, na zmianę, przez tydzień. Nikt się nie
brzydził.

•Jedliśmy niemyte owoce prosto z drzewa i piliśmy wodę ze strugi. Nikt nie
umarł.

•Nikt nam nie mówił, że jesteśmy ślicznymi aniołkami. Dorośli wiedzieli, że
dla nas, to wstyd.

•Musieliśmy całować w policzek starą ciotkę na powitanie—bez beczenia i
wycierania ust rękawem.

•Nikt się nie bawił z babcią, opiekunką lub mamą. Od zabawy mieliśmy siebie
nawzajem.


•Nikt nas nie chronił przed złym światem. Idąc się bawić, musieliśmy sobie
dawać radę sami.

•Mieliśmy tylko kilka zasad do zapamiętania. Wszyscy takie same. Poza nimi,
wolność była naszą własnością.

•Wychowywali nas sąsiedzi, stare wiedźmy, przypadkowi przechodnie i koledzy
ze starszej klasy. Rodzice chętnie przyjmowali pomoc przypadkowych
wychowawców.


Wszyscy przeżyliśmy, nikt nie trafił do więzienia. Nie wszyscy skończyli
studia, ale każdy z nas zdobył zawód. Niektórzy pozakładali rodziny i
wychowują swoje dzieci według zaleceń psychologów. Nie odważyli się zostać
patologicznymi rodzicami. Dziś jesteśmy o wiele bardziej ucywilizowani.
My, dzieci z naszego podwórka, kochamy rodziców za to, że wtedy jeszcze nie
wiedzieli, jak należy nas dobrze wychować. To dzięki nim spędziliśmy
dzieciństwo bez ADHD, bakterii, psychologów, znudzonych opiekunek, żłobków,
zamkniętych placów zabaw i lekcji baletu.
A nam się wydawało, że wszystkiego nam zabraniają!

piątek, 22 października 2010

Chciwość.

Na chwilę przerwałam swoje rozważania na temat grzechów głównych.Omówiłam już: nieczystość, nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu, pychę.Czas na chciwość.
Na jej temat nawet nie chce mi się żartować.

Oszczędność skąpstwo to to samo co chciwość?
Wydaje się,że tak.Tak nie jest. Chciwość kojarzy się z nadmiernym przywiązaniem do dóbr materialnych. Nie chodzi tu o sentyment czy przywiązanie do pewnych przedmiotów.

Dziś wyraźnie przesadne przywiązywanie się do dóbr materialnych — zwłaszcza w obliczu groźby bezrobocia i wysokich kosztów utrzymania - wydaje się rozsądną postawą. W naszych czasach coraz rzadziej mówimy o chciwości, a jeśli już dostrzegamy u kogoś taką postawę, to skłonni jesteśmy interpretować ją w sposób niemal pozytywny, traktując tego typu zachowanie jako unikanie rozrzutności, jako jedynie skąpstwo czy jako przejaw roztropnego oszczędzania pieniędzy.

Otóż chciwość to postawa, która sprawia, że rzeczy materialne stają się dla człowieka ważniejsze od osób. Chciwiec bardziej „kocha” pieniądze niż ludzi. W konsekwencji staje się niewrażliwy na los i na potrzeby bliźnich. Nie jest w stanie nikomu pomóc w bezinteresowny sposób. Chciwość nie tylko blokuje zdolność do miłości, lecz prowadzi do bolesnych konfliktów w relacjach międzyludzkich. W sposób szczególnie dramatyczny chciwość niszczy więzi w małżeństwie i rodzinie, gdyż prowadzi do zazdrości, niesnasek, wrogości i zawiści. Chyba ,że małżeństwo tworzą ludzie jednakowo chciwi i potrafią się w tej materii dogadać.
Osobiście znam takie małżeństwo.Sprawdza się :-)

Są tak chytrzy dla samych siebie,że kupują chleb na wyprzedażach, kiełbasę tylko najtańszą, odzież przeważnie w second handach.Uwierzcie, nie są biedni.Nie bieda nakazuje im jeść przeterminowane produkty.

Człowiek chciwy czuje się zawsze pokrzywdzony materialnie. Dla pieniędzy potrafi podać do sądu swoich krewnych. Jedno z niemieckich przysłów wyraża tę prawdę w formie ironicznego pytania: „Podzieliliście już majątek między sobą czy też panuje jeszcze zgoda w waszej rodzinie?”

W moim mieście żył człowiek. Bardzo ubogi.Nazywano go Władek Krowa.Chodził nędznie ubrany i prowadził ze sobą krowę.Pewnie chodził ją gdzieś pasać. Człowiek był lekko szturchnięty, śmierdzący i mieszkający w walącym się domu.
Gdy zmarł ów człowiek, podczas rutynowej kontroli policji w jego chałupie okazało się, że zgromadził on pokaźne sumy pieniędzy.Trzymał je w sienniku.

Był więc bogaty czy biedny? Był biedny, bo mamy naprawdę tylko te pieniądze, które wydaliśmy. Dopiero bowiem wtedy, gdy „tracimy” posiadane pieniądze, zamieniamy symbol, możliwość, na faktyczne dobra: na ubranie, jedzenie, prezent dla przyjaciela czy dar dla człowieka w potrzebie. Banknoty nie mają żadnego innego zastosowania niż to, by je wydać. Człowiek chciwy nie chce o tym wiedzieć i dlatego staje się okrutnie „oszczędny” nawet dla samego siebie.

czwartek, 21 października 2010

I am a student.

No i zaczęło się.
Podekscytowana ruszyłam na podbój świata...czyli na studia.

Zaczęło się ostro: wykłady, wykłady, wykłady, ćwiczenia.
Już po pierwszych wykładach stwierdziłam, że to nie jest miejsce dla mnie a studiować to powinni młodzi a nie osoby w podeszłym wieku.
22 lata przerwy w nauce to strasznie dużo a tu na pierwszy ogień poszła matematyka.
Cóż może stetryczały mózg ? Otóż niewiele.
Po pierwszym wykładzie z matmy padł na nas blady strach, a potem przybili nas matmą finansową, psychologią oraz cholernie nudną ekonomią.Na koniec angielski. Większość uczyła się angielskiego.Ja nie. Oznacza to,że gdy inni będą leżeć na kanapie w zaciszu domku , ja będę kuła angielski.

Nasza grupa tetryków (średnia wieku to chyba ze 40 lat)zaczęła się łamać.
Fajna grupa, szkoda by jej było...ale obawiam się,że się rozpadnie choć profesorowie ciągle powtarzają: nie łamać się.Będzie dobrze.

Jako osoba,której wstyd,że nie umie podstawowych działań matematycznych postanowiłam się podszkolić i wzięłam w galop córkę. Wymiękała, załamywała ręce, łapała się za głowę.
Na nic zdały się jej jęki.Musiała odpowiadać na tysiące pytań jak ja kiedyś...Musiała to odrobić.
Gorzej będzie z przedmiotami, które trzeba wykuć na pamięć. Kucie w ogóle mi nie idzie.Mój mózg jest tabula rasa, ale trudno strasznie ją zapisać. Jest z jakieś bardzo twardego materiału.

Rozruch mózgu uważam za rozpoczęty.

piątek, 15 października 2010

Pycha.

Wszyscy wiedzą co to jest pycha i daremna jest pisanina co i jak.Jednak podam jej definicję.Taką swojską. A tak to skleciłam:
Pycha - jest to obłędny stan świadomości wynoszący naszą osobę ponad inne i dający się czasami odczuć przez innych w przykry sposób.

Pycha to nałóg. Moim nałogiem jest jedzenie.I to ono wynosi mnie w obłędny stan świadomości.
Jako osoba starająca się nie grzeszyć pychą podam przepis na pyszną paprykę:

Papryka PYCHA.

-papryka czerwona
-czosnek
-cebula
-jarzynka, pieprz, chili
-olej

Do garnka na dno wlać olej, wrzucić pokrojoną w kostkę cebulę i czosnek. Zeszklić. Wrzucić paprykę pokrojoną na części (dowolne).Dusić aż papryka zmięknie, przyprawić do smaku.
Należy starać się odparować większość płynu powstałego przy duszeniu.
Przełożyć do salaterki.
Podawać na ciepło, zimno...
Można włożyć do słoików i zapasteryzować.

Czasami i dziad jest pyszny, bo kombinuje tak: dziadostwo to ubóstwo, ubóstwo to cnota, a z cnoty można być dumnym.

Całkiem jak ta papryka. Niby nic, niby prosta, uboga i mało wyrafinowana a jest pyszna.

...i jedzeniu.

Kiedyś podczas wizyty u lekarki, okazało się,że jestem anorektyczno-bulimiczna.
Wyśmiałam babkę:
-Niech Pani na mnie patrzy: 80 kg żywej wagi.Ja anorektyczna?

Wydawało mi się to niedorzeczne.Śmiałam się z tego, ale jak to ja mam w życiu:szybciej gadam jak myślę, aż nagle włączyło mi się myślenie.(To jest taki nagły przebłysk intelektualny i muszę z niego szybko korzystać zanim zgaśnie.)

A jak coś w tym jest? Przecież te choroby zaczynają się w głowie.A z moją głową nie jest tak w 100% w porządku.

No i myślę:
-Jak mam "stresa" to nie jem.Nie jem długi czas. Nie czuję głodu a jedzenie jest obrzydliwe. Potem mija ....i nachodzi mnie żarłoczność. Zjadłabym wtedy wszystko co żywe i martwe, co miękkie i chrupiące, co smażone i gotowane.Pilnuję się by tego nie zrobić, ale czasem sobie nawrzucam do brzuszka takich różnych różności...Potem mam wyrzuty sumienia.Ogromne jak wrzody.

Postanawiam wtedy poprawę, że niby nie będę jadła, muszę się odchudzać.
Najdłużej wytrzymałam w takim postanowieniu 2 lata, bo zdeterminowała mnie wtedy moja tusza.
Dziś...sobie mówię,że kochanego ciała nigdy dosyć, że nie wiem od czego tyję, przecież nie jem,że odżywiam się zdrowo a tyję. To na pewno genetyka jest winna. Szukam winnych poza sobą.
Tak naprawdę kocham jedzonko.Jak zrezygnować z czegoś co kocham?

czwartek, 14 października 2010

Nieumiarkowanie w piciu....

Jestem alkoholikiem.Szczere wyznanie? Lubię alkohol. Jestem takim malutkim, przydomowym pijaczkiem.
Lubię wódkę, drinki, likierki,winko, piwko. Lubię wszystko. No oprócz koniaku, chyba że to ajerkoniak....
Co czyni ze mnie alkoholika? Alkohol? Przecież nie piję dużo. Myślałam,że umiarkowanie. Nie, to nie alkohol a testy które kiedyś znalazłam w necie. Nieopatrznie zrobiłam je i wyszło: alkoholik.
Zrobiłam drugi raz, ale kłamiąc na potęgę,że niby jestem abstynent....wyszło:alkoholik.
Wychodzi na to,ze samo powąchanie czyni ze mnie alkoholika.
Usprawiedliwiam się jak pijak? Chyba tak.

Powinnam więc wstąpić do klubu AA. Działa u nas prężnie i chodzi tam wieli gminnych notabli, widać robili te testy co ja.
Z anonimowością u mnie jest dobrze: jak piję nie pokazuję się ludziom. Nie widzą mnie. Jestem anonimowa.

środa, 13 października 2010

Nieczystość.

Moje otoczenie jest czyste, codziennie wykąpane,ma czyste włosy i używa dezodorantu oraz pasty do zębów.
Otoczenie to zyskałam po zmianie pracy.Tamto było takie samo.
Jednak z nową pracą i nowym takim samym otoczeniem zyskałam jeszcze jedno bliskie otoczenie.Spędzam w nim 3h dziennie i tam już jest różnie.
Statystyki mówią,że Polak śmierdzi. Wydaje na czystość jakieś 10 zł miesięcznie, a kąpie się raz na tydzień.
Teorie są różne: woda szkodzi, wysusza skórę,codziennie należy myć pachy i nogi, resztę niekoniecznie, albo należy się myć raz w tygodniu....

No więc moje nowe środowisko chyba rzadko się myje.
Autobus to świetny przekrój przez ludzkie zapachy: od miłej czystości po zgniłe jaja.
Odór wcale nie rośnie wraz z wiekiem.Nie zależy od płci, statusu czy IQ. Nie jest też zależny od pory roku. Często latem mniej woniało niż teraz, może za sprawą klimy, a może za sprawą otwartych okien?
Nie chcę generalizować,że wszyscy się nie myją i nie piorą ciuchów, bo to było by niesprawiedliwe, jednak jedna taka zaraza z rana potrafi człowiekowi odebrać apetyt na resztę dnia.

czwartek, 7 października 2010

Gry.





Dziecięciem będąc uwielbiałam grać w karty.Ojciec próbował bezskutecznie wyleczyć mnie z tego ohydnego hazardu. Do czasu.
Zapewne moje uwielbienie wynikało z tego,że miałam wiecznego partnera w osobie mojej babci, który dawał mi wygrywać.Ona to dopiero był nałóg!
Nie mogąc zwalczyć nałogu, ojciec wymyślił podstęp.
Przygotował dla mnie specjalne karty. Karty z literkami i liczbami.
Wymyślił też jakąś grę na tych kartach po to by zainteresować swoją latorośl alfabetem i czytaniem w ogóle.
Podstęp był wyśmienity.
Natychmiast przestałam grać w karty.
Jednak czytać nie dałam się nauczyć.Walczyłam z tym ile mogłam. Oczywiście poległam.


Piszę o tym, bo przypomniało mi się,że następny hazardowy etap w moim życiu to były gry planszowe.
Z nimi ojciec nie walczył.
Mówi się,że gry planszowe to najlepsza rzecz jaką człowiek wymyślił.
Popieram.
Gdy już znudziła się nam jakaś gra, na jej planszy wymyślaliśmy nowe gry. Następował i ciągły rozwój.Do głosu dochodziła kreatywność.Kreatywność na miarę naszego wieku i tamtych czasów.

poniedziałek, 4 października 2010

Ogrodzieniec cd.

 ,
Jeszcze parę zdjęć z Ogrodzieńca. Właściwie zamek znajduje się we wsi Podzamcze gm.Ogrodzieniec.
 
 
 
Posted by Picasa

Jesienne zwiedzanie.Ogrodzieniec

Miło spędziliśmy sobotę na zwiedzaniu zamku w Ogrodzieńcu.
Są to ruiny.
Parę lat temu było tam mniej komercji.
 

Dziś tandetne pamiątki atakują zewsząd.
 

Niemniej jeśli chcecie miło spędzić weekend, polecam.
 

Mogłabym się rozpisywać o tym zamku, jego historii i urodzie, ale to sobie każdy znajdzie sam.Ja pokaże parę zdjęć.
 
Posted by Picasa

piątek, 1 października 2010

Mój dzień mizantropa.

Siedzi w autobusie.Wygląda jak żołnierz w pełnym rynsztunku wojennym, uszy zakorkowane ipodem, pełen rozkrok, tak że zajmuje 1,5 miejsca choć zapłacił za 1. W okularach słonecznych na nosie odrzuca jakąkolwiek możliwość paktu ze spojrzeniami innych. Udaje ,że nie widzi stojącej obok leciwej Pani.

Kiedy idę na targ (takie Wolbromskie Złote Tarasy) w moje ucho wwierca się niczym nagły ból głośny krzyk handlarzy. Czym mniejszy tym głosniejszy. Odwracam się i widzę młodą kobietkę w długiej sukience dżinsowej. Na nogach ma japonki ze świetlistymi plastikowymi ozdobami. Szybko ją lustruję od stóp do głów. Jak zwykle: taka laska a pięty ohydnie zaskorupiałe…

Młoda dziewczyna skrzeczy coś do komórki. Jej głos jest donośny i skrzekliwy. Cały autobus musi wiedzieć, że była w Galerii na zakupach a Aśka jest głupia . Przyznaję, to moje ucho jest winne, uformowało się w środowisku, gdzie wszyscy mówią spokojnym tonem. Tak, moje ucho jest wstrętnym szowinistą.

Kiedy w kawiarence z widokiem na góry czekam na kawę, moje spojrzenie zahacza o parę siedzącą przy sąsiednim stole. Młoda kobieta z długimi blond włosami rozluźniona położyła gołe nogi na stole, dokładnie obok talerza z zupą. Młody mężczyzna jedną ręką delikatnie masuje palce stóp kobiety, a drugą kończy rytuał jedzenia zupy. Kobieta chichocze i próbuje palcem przewrócić jego talerz. Spojrzenie na te gołe nogi kobiety na stole wywołuje u mnie lekkie mdłości. Moje oko jest wyjątkowe, wciąż coś ocenia, raz to mu nie pasuje, raz tamto.

Idąc główną ulicą mojego miasta z daleka widzę ciężarówkę z napisem Saria. To one wywożą odpady z rzeźni . Wokół mnie popłoch. Ludzie uciekają do sklepów. Chowają się przed tym co ma nastąpić. Smród jest nieznośny. Smród rozkładającego się mięsa. Przyznaję, mój nos jest winien, mój nos jest przeklętym elitarystą.

Kiedy już dopadną wolnego siedzenia w autobusie, młode kobiety coraz częściej wyjmują swoje kosmetyczki i robią sobie codzienny makijaż. Wszystko jest pod ręką: ołówek do robienia kresek nad okiem, mascara do rzęs, cążki i lakier do paznokci. Dlaczego młode kobiety wybierają właśnie tramwaje, żeby się malować? Skoro już muszą, czemu nie malują się w publicznej toalecie albo na ławce w parku?

W moim sąsiedztwie jest kaplica cmentarna wraz z zapleczem (cmentarz). Ludziska na tę okoliczność przyjeżdżają autami i stawiają je gdzie popadnie. W Walce z tymi żelaznymi potworami i ich właścicielami piesi przegrywają. Zmuszeni są chodzić szosą, bo na chodnikach stoją samochody.

Przestrzeń publiczna, która zawsze była sferą czy to zapisanych, czy to domniemanych zasad zachowania, dzisiaj w miastach staje się przestrzenią wolności osobistej, ale też walki wedle zasady silniejsi górą. Staroświecki bon ton już nie obowiązuje a tabliczki z napisem: "Wzbronione plucie na podłogę", które śmieszyły swoją absurdalną treścią, dawno już zniknęły. W efekcie dzisiaj wielu pluje, zaznacza swoją przestrzeń śliną, moczem, ciałem, głosem, jakby nikt już nie chciał pozostać niezauważonym. W tramwajach i autobusach siedzące miejsca okupują na ogół nastolatki, chłopcy. Starsze osoby pokornie stoją. Przestrzeń publiczna stałą się przestrzenią egzorcyzmowania ukrytego sadomasochizmu. Silniejsi przeforsowują swoje prawa, słabsi milczą.


Niektórzy mieszkańcy mojego bloku zabawiają się, wyrzucając jedzenie przez okno na ulicę. W ten sposób karmią ptaki. Ptaki, głównie wrony, kruki i wróble, w przelocie znaczą odchodami szyby naszych okien i maski naszych samochodów. To, czego nie zjedzą ptaki, dokańczą szczury. Szczury bez przeszkód korzystają z przestrzeni publicznej, zwłaszcza nocą. Bojownicy o prawa zwierząt triumfują.

Zauważam , że nie kocham już bliźniego swego. Kochanie bliźniego swego wymaga nadludzkiego wysiłku. To miłość bez wzajemności, a ja jestem tylko zwykłym i słabym osobnikiem rodzaju ludzkiego. Po powrocie z Bieszczad, próbowałam. Próbowałam być miła i dobra dla bliźnich. Patrzyli na mnie jak na idiotkę.Dłużej już nie dam rady. To Bóg odpowiada za ten resort, on stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo, więc niech on go kocha.

poniedziałek, 13 września 2010

Kryzys wieku średniego.

Wydaje mi się, ze dopada mnie kryzys wieku średniego...

Czym jest kryzys wieku średniego? Najogólniej rzecz ujmując to uczucie pustki, którego człowiek doświadcza po - mniej więcej - czterdziestych z rzędu urodzinach. Żeby ową pustkę zapełnić, wrzucamy doń drogi sprzęt audio, karnety na siłownię, rachunki za kolacje z kochankami i buteleczki farb do włosów. Jednak wszystko to, to wciąż za mało… tak przynajmniej głosi stereotyp, a jak jest w rzeczywistości?

"Wiek średni" to bardzo umowny termin. U niektórych rozpoczyna się wraz z przekroczeniem trzydziestki, u innych dopiero po czterdziestce i trwa zwykle do około 55. roku życia.
Kryzys wieku średniego to okres, kiedy musimy zmierzyć się z brutalną prawdą, moment, w którym zakończyliśmy naszą „pierwszą dorosłość”. Stajemy wtedy przed obliczem tego, że już prawdopodobnie nigdy nie spełnimy naszych marzeń o zostaniu piosenkarką, albo ułożeniu sobie życia całkiem od nowa na drugim końcu świata.

Uświadamiamy sobie, że nie będziemy wiecznie młode, bo upływający czas zostawia na naszym ciele ślady, które coraz trudniej zatuszować.Często jest też tak, że nasze życie wydaje się nam smutne, bo tracimy pracę na rzecz osób młodszych, nasze dzieci poszły na studia, a między nami a mężem nie ma już namiętności.
Właśnie takie momenty warto zamienić na coś pozytywnego. Choć wiele osób tak na to nie patrzy, wiek średni to jednak czas, w którym zaczynamy nowe życie.

Dlatego podziwiam Panie, które wracają do swoich dawnych pasji, na których realizację nie miały wcześniej czasu.
Wiele z nas oddaje się flirtowaniu i romansom. Dla jakiegoś procenta kobiet jest to nie do pomyślenia, jednak te, które skorzystały, czują się odmłodzone i szczęśliwe.

Trzeba jednak uważać na negatywne skutki gonienia za szczęściem.Niektóre panie szukają szczęścia w sklepach. Kupują wiele i za duże pieniądze tylko po to, aby w domu stwierdzić, że w żadnym nowym ubraniu nie wyglądają tak dobrze, jak by chciały. Nie dajmy się zwariować nowej sytuacji. Zamiast tracić energię i smucić się, że tak wiele już za nami, musimy wejść w nową fazę i wykorzystać, to co nam pozostało.
Należy przestawić się na inne myślenie, pogodzić z tym, co zastajemy dziś, zapytać siebie „Kim jestem? Co lubię?” i robić to.

Jak mówią ludzie uznani za banalnych w swoich wypowiedziach: należy cieszyć się drobnymi sprawami.

Jaka była pierwsza rzecz, jaką zrobiłyście, po uświadomieniu sobie, że przekroczyłyście nieodwołalnie moment dojrzałości? Jak najlepiej sobie z tym radzić? I jak myślicie, dlaczego tak wielu mężczyzn staje się wtedy zmęczonymi marudami, zamiast korzystać z tego, że przed nimi jeszcze wiele lat na spełnianie marzeń i realizację pasji?

A ja....bawiłam się w decoupage a teraz idę....na studia.

piątek, 10 września 2010

Na koniec.

 
Na zakończenie powiem jeszcze,że byliśmy w schronisku na końcu świata w Łupkowie.
Czy jest tam koniec świata? Owszem.
Podobno w Polsce są 53 końce świata. Tak mówili w radio.
Schronisko to stara drewniana chata. W środku jest piec kaflowy, brak prądu i bieżącej wody.Wychodek jest na zewnątrz.
To miała być taka atrakcja na zakończenie pobytu w Bieszczadach.I była.
 
W Bieszczady jeszcze wrócę, bo dla takich zachodów słońca warto.
 
...bo nie byliśmy w kultowej knajpie SIEKIEREZADA , gdzie zbiera się bohema bieszczadzka.
 

...bo nie widzieliśmy wypału drewna drzewnego.
Wiele nie widzieliśmy.
Posted by Picasa

O Bieszczadach można by opowiadać godzinami.Pięknie, wspaniali ludzie,piękne trasy.

czwartek, 2 września 2010

Bieszczadzka kolejka wąskotorowa.

Być w Bieszczadach i nie zaliczyć kolejki wąskotorowej?
Chyba trzeba się kawałeczek przejechać.
 
Turystów było trochę. Jechali na wycieczkę. Dla nas kolejka była środkiem transportu.
Wyruszyliśmy w Cisnej- Majdan by dotrzeć do Smolika.
 

 
Wycieczka niezwykle urokliwa.Piękne lasy, cerkwie i wioski mijaliśmy po drodze.
 
Posted by Picasa

W Smolniku wszyscy pasażerowie udali się do baru na piwo , jedynie my i jeszcze jeden facet poszliśmy w dalszą drogę.
Muszę stwierdzić, że takich wariatów przenoszących się z miejsca na miejsce było niewielu. Podobno jest ich coraz mniej.

wtorek, 31 sierpnia 2010

Inne...

 
Zastanawiałam sie co takiego jest w Bieszczadach...
Niby góry a nie góry.
W porównaniu z Tatrami to pagórki, ale spróbujcie tam wejść....
 
Bieszczady są inne pod każdym względem.
Nie można ich mierzyć naszą miarą.
Obowiązują tu inne standardy. Kilometr jest tu dłuższy, ludzie milsi i cierpliwsi,życie trudniejsze,standardy WC zupełnie inne.Kwaterunkowe też.
 
Cenowo jest tu taniej niż na Podhalu. Jest tu mniej turystów.Jest tu mniej autochtonów. Wszystkiego tu jest mniej. Jedynie lasów i górek tu nie brakuje.
 

Tak...Bieszczady oczarowały mnie i już myślę o kolejnej wyprawie, bo przecież wszystkiego nie zobaczyłam.
Posted by Picasa

czwartek, 26 sierpnia 2010

Idziemy na Tarnicę.

Następny poranek przywitał nas mgłami, które błyskawicznie się podniosły i odsłoniły bezchmurne niebo. Wyszliśmy na szlak wcześnie rano.

 

Wybraliśmy się na Tarnicę (1346 m npm).Najwyższy szczyt Bieszczad.

 

Momentami było mi ciężko, bo już człowiek stary, brak kondycji.
Przeżyłam 2 zawały i 1 wylew i oczekiwałam na 3 zawał , gdy szlak w końcu wyprowadził nas z lasu na pierwsze połoniny.

 

Potem wcale lżej nie było. Upał. Dobrze, że na połoninach powiewał wiaterek.
Szlak okazał się długi ale malowniczy. Prowadził nas grzbietami aż po Szeroki Wierch i dalej na Tarnicę.

 
Posted by Picasa


Samo zdobycie Tarnicy nie jest wyczynem wielkim ale dostarcza miłego uczucia lekkiej ekscytacji...

Z Tarnicy zeszliśmy do Wołosatego. Zejście jest dosyć strome i niebezpieczne. Łatwo potknąć się o kamienie i zjechać na dół na twarzy. Niestety takie zdarzenie widzieliśmy.

Widzieliśmy też ludzi bez wyobraźni, zabierających małe dzieci na Tarnicę bez odpowiednich nosidełek i wody przy upale 35 stopniowym. Ludzi idących w klapeczkach i sandałkach.
O wypadek nie trudno.

Potem GOPR-owcy mają co robić.

Zaczynamy z Bieszczadami.

Z Krakowa wyjechalimy o 8,00. Podróż trwała 7,5 h.
Jechaliśmy autobusem relacji Poznań-Wołosate.
Ponieważ wszystko co związane z Polską wschodnią należy mierzyć inną miarą, powiem tylko, że autobus był kiepski a upał okropny.

 
Zauważyłam zależność: czym dalej na wschód tym gorsze WC, im dalej na wschód tym droższe WC.

 

Wysiedliśmy w Ustrzykach Górnych. Głowy nam pękały.Szybki rzut oka na góry i ogarnęła mnie lekka panika.

 

Jakieś to wysokie i wszystko tak daleko....

 


Ustrzyki Górne to dziś niewielka osada w samym sercu Bieszczad. Ma swoją burzliwą historię. Kiedyś była to spora wieś. Dziś jest tu 140 autochtonów.
Znakomite miejsce wypadowa na bieszczadzkie szlaki i ścieżki.
Warto zobaczyć również pobliskie Wołosate (5km), skąd prowadzą szlaki na Tarnicę i dalej: » Wołosate - Tarnica.
Po drodze do Wołosatego ciekawe torfowisko a w samym Wołosatem stary cmentarz i miejsce po cerkwi.

Byliśmy tam w środku sezonu, bo od 11-13 sierpnia 2010r. Czy dużo tam turystów? Owszem są. Jednak w naszym pojęciu, to turystów w samych Ustrzykach G. tyle co w weekend w Pieskowej Skale.

Ustrzyki posiadają 2 sklepy spożywcze, 6 barów (różnego rodzaju),pole namiotowe, schronisko,hotel a nawet muzeum.Wszystko to w okolicach Centrum, które znajduje się na skrzyżowaniu dróg.

Pamiątek z Bieszczad żadnych nie przywiozłam, bo takie same są w Zakopanem lub w sklepie "po 4 zł".

Szybko odszukaliśmy swoją kwaterę, wzięliśmy prysznic i poszliśmy obejrzeć Ustrzyki i wyjścia na trasy: co i gdzie?
Zajęło nam to jakieś 15 minut, wiec poszliśmy szukać regionalne piwko. Bardzo szybko i je odnaleźliśmy. To "PERŁA".
Pokosztowaliśmy jej i poszliśmy spać.

środa, 4 sierpnia 2010

Odliczanie.

Zaczęło się odliczanie. Nie tyle do urlopu co do wyjazdu.
W środę 11.08.2010 wyruszamy na podbój Bieszczadów. Wszystko pozałatwiane, bilety w dłoni.
Nasza trasa nie będzie szalenie długa ale kawałek zobaczymy.
Zaczynamy w Ustrzykach G.(wypad na Tarnicę, do Wołosatego), potem Chata Puchatka (najwyżej w Bieszczadach położone schronisko na Połoninie Wetlińskiej (1232 m), zwane popularnie Chatką lub Tawerną).Potem idziemy do Przysłupa ( to maleńka osada, gdzie w sezonie trwa nieustanny piknik)i tam wsiadamy w kolejkę wąskotorową i sobie jedziemy i jedziemy aż do Smolnika. Tam ruszamy do schroniska na końcu świata w Łupkowie.Tu zamierzamy pobyć parę dni (2-3).Właściciel pisze na stronie,ze należy rezerwować więcej czasu na to schronisko, bo każdy przychodzi tu na dzień, dwa a zostaje tydzień.Zobaczymy.

Relacje fotograficzną zdam po powrocie.
Przeglądając internet,muszę stwierdzić,ze Bieszczady są piękne .Dziwne,że mnie jeszcze tam nie było.:-)

czwartek, 29 lipca 2010

Ciekawe.

Dziwny jest ten świat.
Świat bardzo się zmienił za mojego życia a przecież aż tak stara nie jestem.
Edukacje matematyki zaczynałam od liczydła.Dziś .....
Świat poszedł do przodu.Złodzieje też.


www.se.pl/technologie/gry/krakow-okradl-postac-z-gry-internet-moze-posiedzie_147869.html

środa, 21 lipca 2010

22 lipca


Kiedyś było to wielkie narodowe święto.
Dziś to tylko moje święto.
Moje urodziny.

Czekam na życzenia :-)

piątek, 16 lipca 2010

Paradoks szklanki wody


Powiedzenie mówi, że optymiści widzą zawsze szklankę do połowy pełną w przeciwieństwie do pesymistów, którzy zawsze widzą ją do połowy pustą. Uważam, że rozwiązanie tego dylematu nie jest wcale takie trudne.

Stoi przede mną szklanka z wodą nalaną do połowy.Co widzę? Szklankę w połowie pełną czy w połowie pustą?


Występuje tu pozorna sprzeczność dwóch zdań orzekających, z których każde z osobna wydaje się prawdziwe, a dotyczących szklanki wody napełnionej do połowy swojej objętości.

O tak napełnionej szklance możemy z całą pewnością stwierdzić, że:
(1) Szklanka jest w połowie pełna.
(2) Szklanka jest w połowie pusta.

Jednocześnie możemy stwierdzić, że:

(3) Pusty jest przeciwieństwem pełnego.

Zarówno zdanie (1) jak i (2) wydają się w oczywisty sposób prawdziwe. Zdanie (3) również nie budzi wątpliwości. Jednocześnie wnioskiem, jaki możemy wysnuć z tych trzech zdań jest stwierdzenie, że zdania (1) i (2) są ze sobą sprzeczne, przypisują bowiem temu samemu przedmiotowi przeciwstawne atrybuty, różnią je bowiem wyłącznie słowa o przeciwstawnych znaczeniach.
W jaki zatem sposób mogą istnieć dwa zdania prawdziwe, będące jednocześnie ze sobą sprzeczne?

Rozwiązanie :

Paradoks ten ma charakter językowy i jego rozwiązanie zależy od zrozumienia podstawowego sensu jaki kryje się za zdaniami (1) oraz (2). Pozornie orzekają one o tym samym przedmiocie - o szklance, która jest podmiotem obydwu zdań. W rzeczywistości jednak stwierdzenie, że szklanka jest w połowie pusta orzeka nie tyle o szklance, lecz o połowie tej szklanki. Zdanie to jest równoznaczne ze zdaniem: Połowa szklanki jest pusta. Jeżeli przeciwstawimy temu stwierdzeniu zdanie Połowa szklanki jest pełna, wówczas łatwo zrozumieć, że oba zdania odnoszą się do różnych połówek szklanki - pierwsze do połówki górnej, która jest pusta, drugie - do połówki dolnej, która jest pełna.

Zatem kluczem do rozwiązania pozornej sprzeczności obu zdań jest zauważenie, że faktyczny przedmiot o którym każde ze zdań orzeka jest w istocie dwoma różnymi przedmiotami, zatem bez trudu możemy zaakceptować sytuację w której jeden z przedmiotów posiada atrybut przeciwstawny atrybutowi drugiego przedmiotu.

Podejście procesualne:

Stan w którym szklanka jest pełna/pusta do połowy może powstać tylko na dwa sposoby, przez proces nalewania do niej wody lub wylewania. Albo do pustej szklanki nalewamy do połowy wody, albo z pełnej szklanki połowę wody odlewamy, co daje nam stan pełności/pustości szklanki do połowy. Tak więc liczy się zmiana, akcja, poruszenie.
Ten kto do pustego nalał wody ma „zyskał” szklankę wody do połowy pełną. Było „nic” a teraz jest tam „coś”. Ten kto miał pełna szklankę a połowę wody odlał, ten wodę „stracił” i ma obecnie szklankę do połowy pustą.

Przy 35 stopniowym upale gdy wpadam do domu i widzę taką szklankę to jest ona w połowie pełna.

I wypijam jednym haustem.

wtorek, 13 lipca 2010

Piwo jest dowodem na to, że Bóg nas kocha i chce, byśmy byli szczęśliwi.





Latem lubię piwo.Zimą ten nektar dla mnie nie istnieje.
Latem smak piwa jest jedwabisty a zapach niczym morska bryza.

Ostatnio zastanawiałam się czym jest piwo, ile ma kalorii...

Piwo dla wielu to najważniejszy posiłek w ciągu dnia. To napój z gatunku ślino- i moczopędnych. Piwo w Polsce można kupić w prawie każdym sklepie spożywczym, monopolowym, a nawet w niektórych kioskach. Główny napój wśród dresiarzy. Ludzie zaczynają go pić już w wieku 12 lat. Chleją piwo litrami, potem przychodzą do domu i mówią, że grali w szachy. Fama głosi, że jest lepsze od kobiety. Czasem występuje w stadach, zwanych skrzynkami.

Piwo samo w sobie nie tuczy, lecz pobudza apetyt. Piwo poprawia przyswajalność pokarmów stałych, co jest korzystne, lecz tym samym dopinguje do większego spożycia tych pokarmów, co może być przyczyną nadwagi.

W 100 gramach piwa są 44 kalorie. Taka sama ilość chipsów to 552 kalorie.

Piwo pobudza apetyt. Spada on jednak po... szóstym piwie.
Dlatego specjaliści radzą, że jeżeli po piwie chce ci się jeść, powinieneś... wypić jeszcze jedno piwo.

Ogolnie rzecz biorac 30-40 kcal/100ml piwa czyli jedno piwo (0.5l) 150-200kcal ;]. Dalej idac na 1kg ciala przypada 25 kcal. Na wszystkich produktach gdzie podane jest GDA -dzienne zapotrzebowanie na kalorie w procentach, domyślna waga dorosłego człowieka to 80kg-2000kcal. Przypuścmy że osobnik ma te 80kg idzie na impreze i wypija tam 6 piw =1200kcal(niech bedzie ta gorna granica z podanego zakresu-200kcal ;]) wczesniej teoretycznie zjadl 3 posilki kazdy powiedzmy po 400kcal=kolejne 1200kcal czyli calkowicie przyswoil 2400kcal, o 400 ponad zapotrzebowanie. Dodajmy do tego jedzenie ktore zjadl pod wplywem wzrostu laknienia wywolanego przez piwo i mamy calkiem pokazne przekroczenie gornego dziennego zapotrzebowania na kalorie co wywoluje w miare szybkie(zalezy tez wiele od metabolizmu) ksztaltowanie sie owego miesnia piwnego ;)
Wniosek: pij, aż się porzygasz i wtedy jest sprawa rozwiązana. Nie masz ochoty ani na nic do jedzenia tego dnia, ani przez pierwsza cześc następnego. Ale czy o to chodzi?

czwartek, 10 czerwca 2010

Kataklizm.

Biedny ten nasz kraj. Bóg go bardzo doświadcza w tym roku.
Może my faktycznie jesteśmy narodem wybranym...do doświadczania zła?
Albo to nasze grzechy się skumulowały i teraz ciężka pokuta na nas spada....

Najpierw ciężka i długa zima, potem powódź a teraz wybory.

Same kataklizmy.

wtorek, 8 czerwca 2010

Plany.

Jestem ostatnio bardzo zakręcona.Mój mąż rzucił hasło: jedziemy w Bieszczady? I teraz nie mogę się uwolnić od myśli natrętnych.
Zaczęłam zbierać mapki, przewodniki,czytać i planować trasę.Mam zamiar ją rozpisać niemal na każdy krok.Jestem jak opętana.
Obejrzałam mnóstwo zdjęć. Znalazłam narzędzie do tworzenia mapki topograficznej danego terenu (bym mogła zobaczyć czy się zmęczę).

W opętanie wciągnęłam rodzinę: siostrę, która pożycza plecak, menażkę,kompas ; córkę która szuka najlepszych połączeń.
Jeszcze trochę to potrwa, potem wrócę do żywych.

czwartek, 27 maja 2010

Wyjątki z pewnego listu....(znajoma znajomej).


Moi Kochani Parafianie : )


W związku z zaistniałą sytuacją i kompletnym zalaniem czterech domostw mojej rodziny (dwojga moich wujków, cioci i kuzynki) w okolicach Sandomierza zwracam się do Waszych serc i głów o pomoc.

Na domy poszła fala 6metrowa. Do tej pory woda opadła do ok. 4m. Nie zmienia to jednak faktu że absolutnie wszystko, co tam było, nadaje się na śmieci.

Wszystko jest obrośnięte mułem i zaczyna pleśnieć (materace, łóżka, firanki, ubrania, itd.). Woda z pięter już schodzi, utrzymuje się na parterach domów.

(Jeden wujek ma parterowy budynek, więc na razie widać dach. Tam do domu dostępu jeszcze nie ma).

A wiem o tym stąd, że kuzyn pływa i rozdaje chleb i konserwy tym, którzy mimo wszystko zostali w domach i zabierając tych, którzy się na to zdecydują.

Podpływają pod domy i widzą, co się dzieje w środku.

Poza tym ludzie są na tyle beznadziejni że jak straż lub policja nie pilnuje (nie da się upilnować 90 km2 zalanego terenu)

to podpływają do obcych domów i zabierają z nich wszystko, co się nadaje do użytku. Dlatego sporo ludzi zdecydowało się wrócić i pilnować tego, co zostało…
...............

Moja ciocia z wujkiem opuścili dom tak, jak ich woda zastała i nie są jedynymi takimi osobami.

Obydwoje w bieliźnie i koszulach nocnych. + wujek miał gumiaki, żeby przejść do okna i wpakować się do łódki.

Sytuacja jest naprawdę bardzo ciężka.

Jeszcze przedwczoraj moi rodzice mieli pod swoim dachem 17 ludzi. Woda zatrzymała się jakieś 700m od naszego domu, więc mamy suchą przystań : )

Bieliznę i skarpetki kupiliśmy. To, co na kogo pasowało to się poubierali.

A biorąc pod uwagę nasze rodzinne skromne budżety – szaleństw nie ma. Zwłaszcza, że zalało też firmę mojego taty i jest teraz bezrobotny i stratny.

Z kolei Ci, co zalani, nie pobrali nawet portfeli, żeby choćby kasę z bankomatu wypłacić i sobie coś kupić. Ratowali życie.

Żywicielem jest teraz moja mama, kuzyn i troszkę ja ; )

Dowód ma tylko kuzyn, bo jak się ubierał w gacie to miał w nich portfel. Szczęście w nieszczęściu. A biurokracja nie pozwala na szybkie wydanie nowych dokumentów, żeby móc pobrać kasę.

Zapomogi miały być ekspresowe, a tymczasem zaświadczenia o tym, że kogoś zalała woda, można uzyskać w jednym miejscu i o określonej porze dnia.

No i oczywiście kolejki są i wiecie jak biurokracja wygląda. Nie ma żadnej doraźnej i natychmiastowej pomocy.

O, przepraszam. Jest chleb i konserwy : )



Wytłuściłam to, na co chciałam zwrócić uwagę.
Ja rozumie, porządek musi być...

poniedziałek, 24 maja 2010

Nasze weekendy.

No i minął kolejny weekend.U mnie jak zwykle bezpłciowy. Zawsze w weekendy choruję, pada deszcz, mam wizytacje teściowej.Zawsze dosięga mnie jakiś kataklizm.

Co to takiego ten weekend i dlaczego nie ma na to polskiego określenia?

Dla mnie to obiekt tygodniowego pożądania. To mityczny czas, szczególnie w poniedziałek.
Pozaziemskie cywilizacje, badając życie na Ziemi, mogłyby stwierdzić, że życie Ziemian zaczyna się w piątek wieczorem, a kończy w poniedziałek rano. I ten okres nazywa się weekendem.

Dlaczego po angielsku?

Cierpiący na wieczny niedobór słów i określeń język polski po erze zapożyczeń z języka czeskiego, łaciny i niemieckiego postanowił otworzyć szeroko swoje podwoje dla angielskiego. Co tylko się da zastępuje się angielskim słowem , bo po polsku to nie jest cool.
„Weekend” oznacza oczywiście koniec tygodnia, z połączenia słów „week” i „end”. Czysta łopatologia, ale spróbuj połączyć polskie odpowiedniki. Mogłoby wypalić, gdybyś odjął „c” z wyrazu „koniec” (Konietygodnia).

Można tu stworzyć wiele jakże interesujących potworków.

Co to wszystko znaczy?

W tym okresie ożywiają się zielone od pracy biurowej mózgi zjadaczy chleba.
To wtedy odżywają pasje, hobby, zainteresowania.
To wtedy emo idą na skateparki bez krzyków matki za nieodrobione lekcje.
To wtedy przeklęci gotyccy grafomani piszą swoje kolejne grafomańskie wiersze.
To wtedy dresiarze jadą na impry, balety i balangi, wyrywać lachony.
To wtedy trawa rośnie,bo zawsze pada deszcz, odbywają się imprezy sportowe, festyny, w telewizji lecą najlepsze filmy.

Nawet PKB wzrasta, bo przecież w weekend:

Masowo kupuje się w galeriach handlowych.
Masowo kupuje się w monopolowych.
Masowo kupuje się w fast-foodach.
Masowo kupuje się bilety do kina i na sportowe eventy.
Masowo ogląda się telewizję, prowokując zyski z reklam.
Masowo siedzi się po necie, zamulając go.
Masowo wyrusza się do lasów na wycieczki, niszcząc cenną ściółkę leśną (wg Greenpeace).
Można w spokoju pomyśleć o pracy i szkole (dla pracoholików i kujonów).
Można się kochać do nocy lub chociaż próbować nagabywać (zyski dla przemysłu kwiatowego, czekoladowego, alkoholowego i wreszcie gumiarskiego).

No i po co pracować, skoro cały zysk generowany jest w weekendy?

środa, 19 maja 2010

Wanna czy prysznic.




Ostatnio zastanawiałam się nad wyższością wanny nad prysznicem i na odwrót.
Wg moich ocen wyższość wanny nie podlega żadnym dyskusjom.

Wanna to urządzenie służące do kąpania, w porywach do zabaw wodnych, tudzież podwodnych.Czasem służy do prania, płukania.Dobrze się sprawdza do mycia dużych ilości ogórków przed kiszeniem. Świetnie też nadaje się też do sesji zdjęciowych na NK.
Obecnie na rynku mamy duży wybór wanien: od miedzianych przez porcelanowe,blaszane,żeliwne po szklane czy marmurowe.
Występują w różnych rozmiarach i kształtach.Do tego w pakiecie możemy zamówić różne masaże , hydromasaże i inne bajery.

Dlaczego wolimy wannę?

1. Większość osób lubi od czasu do czasu wziąć długą, relaksującą kąpiel w wannie , wypełnionej pianą, olejkami do kąpieli. Są tacy, którzy są wstanie zrobić wszystko aby zmieścić wannę w łazience: wybiorą mniejszą umywalkę, przeniosą pralkę do kuchni itd.

2. Wanna przydaje się jeżeli w domu są małe dzieci.

3. Pod obudowaną wanną można wygospodarować dodatkowe miejsce na przechowywanie różnych rzeczy, np. środków chemicznych, misek, szczotek itp.

4. Wannę łatwiej utrzymać w czystości niż kabinę, na której łatwiej osadza się kamień.


Prysznic to urządzenie służące do polewania się wodą i udawania,że się jest umytym.
Początki prysznica zapewne znajdziemy jeszcze w czasach kamienia łupanego jeśli ludziska wtedy się myli.
Do urządzenia kącika z prysznicem wystarczy prosty sprzęt ogrodniczy typu konewka czy wąż ogrodniczy.
Na rynku mamy też wersje wypasione z masażami, drzwiami, miskami. Wszystko po to by wyciągnąć nam kasę z kieszeni.



Dlaczego niektórzy lubią prysznic?

1. Kabina zajmuje mniej miejsca.

2. Korzystanie z prysznica jest tańsze niż kąpiel w wannie.

3. Zazwyczaj umycie się pod prysznicem zajmuje mniej czasu niż kąpiel w wannie . Jest to zbawienne, gdy w kolejce do jednej łazienki czeka kilku domowników.

4. Korzystanie z kabiny jest wygodniejsze dla osób starszych, dla których wejście do wanny może być trudne, albo nawet niemożliwe.


Czy możliwy jest kompromis?

Można zakupić kabinę prysznicową z głębokim brodzikiem, który będzie spełniał funkcję wanny ale wtedy siedząc w niej będziemy sięgać kolanami do uszu.

Można też zainstalować parawan "nawannowy" i możemy mieć 2 w 1: wannę i prysznic.

Osobiście kocham długie, pachnące i gorące kąpiele. Dlatego wanny nigdy bym się nie wyrzekła jednak uważam ostatnie rozwiązanie za najbardziej optymalne.