czwartek, 28 października 2010

My, dzieci tamtych rodziców.

Tekst doskonały made by Jaszczurka http://www.eioba.pl/a134371/my_dzieci_tamtych_rodzic_w

Ja, moi bracia i reszta naszej ulicy spędzaliśmy dzieciństwo na obrzeżach
małego miasteczka—właściwie na wsi. Byliśmy wychowywani w sposób, który
psychologom śni się zazwyczaj w koszmarach zawodowych, czyli patologiczny.
Na szczęście, nasi starzy nie wiedzieli, że są patologicznymi rodzicami. My
nie wiedzieliśmy, że jesteśmy patologicznymi dziećmi. W tej słodkiej
niewiedzy przyszło nam spędzić nasz wiek dziecięcy. Wspominany z nostalgią
nasze szalone lata 80.:
•Wszyscy należeliśmy do bandy osiedlowej i mogliśmy bawić się na licznych w
naszej okolicy budowach. Gdy w stopę wbił się gwóźdź, matka go wyciągnęła i
odkażała ranę fioletem. Następnego dnia znowu szliśmy się bawić na budowę.
Matka nie drżała ze strachu, że się pozabijamy. Wiedziała, że pasek uczy
zasad BHZ (Bezpieczeństwo Higieny Zabaw).

•Nie chodziliśmy do przedszkola. Rodzice nie martwili się, że będziemy
opóźnieni w rozwoju. Uznawali, że wystarczy jeśli zaczniemy się uczyć od
zerówki.

• Nikt nie latał za nami z czapką, szalikiem i nie sprawdzał czy się
spociliśmy.

•Z chorobami sezonowymi walczyła babcia. Do walki z grypą służył czosnek,
herbata ze spirytusem i pierzyna. Dzięki temu nigdy nie stwierdzano u nas
zapalenia płuc czy anginy. Zresztą lekarz u nas nie bywał, zatem nie miał
szans nic stwierdzić. Stwierdzała zawsze babcia. Dodam, że nikt nie wsadził
babci do wariatkowa za raczenie dzieci spirytusem.

•Do lasu szliśmy, gdy mieliśmy na to ochotę. Jedliśmy jagody, na które
wcześniej nasikały lisy i sarny. Mama nie bała się ze zje nas wilk, zarazimy
się wścieklizną albo zginiemy. Skoro zaś tam doszliśmy, to i wrócimy.
Oczywiście na czas. Powrót po bajce był nagradzany paskiem.

•Gdy sąsiad złapał nas na kradzieży jabłek, sam wymierzał nam karę. Sąsiad
nie obrażał się o skradzione jabłka, a ojciec o zastąpienie go w obowiązkach
wychowawczych. Ojciec z sąsiadem wypijali wieczorem piwo—jak zwykle.

•Nikt nie pomagał nam odrabiać lekcji, gdy już znaleźliśmy się w
podstawówce. Rodzice stwierdzali, że skoro skończyli już szkołę, to nie
muszą do niej wracać.

•Latem jeździliśmy rowerami nad rzekę, nie pilnowali nas dorośli. Nikt nie
utonął. Każdy potrafił pływać i nikt nie potrzebował specjalnych lekcji aby
się tej sztuki nauczyć.

•Zimą ojciec urządzał nam kulig starym fiatem, zawsze przyspieszał na
zakrętach. Czasami sanki zahaczyły o drzewo lub płot. Wtedy spadaliśmy. Nikt
nie płakał, chociaż wszyscy się trochę baliśmy. Dorośli nie wiedzieli do
czego służą kaski i ochraniacze.

•Siniaki i zadrapania były normalnym zjawiskiem. Szkolny pedagog nie wysyłał
nas z tego powodu do psychologa rodzinnego.

•Nikt nas nie poinformował jak wybrać numer na policję, żeby zakablować
rodziców. Oczywiście, chętnie skorzystalibyśmy z tej wiedzy. Niestety, pasek
był wtedy pomocą dydaktyczną, a policja zajmowała się sprawami dorosłych.

•Swoje sprawy załatwialiśmy regularną bijatyką w lasku. Rodzice trzymali się
od tego z daleka. Nikt, z tego powodu, nie trafiał do poprawczaka.

•W sobotę wieczorem zostawaliśmy sami w domu, rodzice szli do kina. Nie
potrzebowano opiekunki. Po całym dniu spędzonym na dworze i tak szliśmy
grzecznie spać.

•Pies łaził z nami—bez smyczy i kagańca. Srał gdzie chciał, nikt nie zwracał
nam uwagi.

•Raz uwiązaliśmy psa na „sznurku od presy” i poszliśmy z nim na spacer,
udając szanowne państwo z pudelkiem. Ojciec powiązał nas na sznurkach i też
wyprowadził na spacer. Zwróciliśmy wolność psu, na zawsze.

•Mogliśmy dotykać innych zwierząt. Nikt nie wiedział, co to są choroby
odzwierzęce.

•Sikaliśmy na dworze. Zimą trzeba było sikać tyłem do wiatru, żeby się nie
osikać lub „tam” nie zaziębić. Każdy dzieciak to wiedział. Oczywiście nikt
nie mył, po tej czynności, rąk.

•Stara sąsiadka, którą nazywaliśmy wiedźmą, goniła nas z laską. Ciągle
chodziła na nas skarżyć. Rodzice nadal kazali się jej kłaniać, mówić dzień
dobry i nosić za nią zakupy.

• Wszystkim starym wiedźmom musieliśmy mówić dzień dobry. A każdy dorosły
miał prawo na nas to dzień dobry wymusić.

•Dziadek pozwalał nam zaciągnąć się swoją fajką. Potem się głośno śmiał, gdy
powykrzywiały się nam gęby. Trzymaliśmy się z daleka od fajki dziadka.

•Skakaliśmy z balkonu na odległość. Łomot spuścił nam sąsiad. Ojciec
postawił mu piwo.

•Do szkoły chodziliśmy półtorej kilometra piechotą. Ojciec twierdził, że
mieszkamy zbyt blisko szkoły, on chodził pięć kilometrów.

•Nikt nas nie odprowadzał. Każdy wiedział, że należy iść lewą stroną ulicy i
nie wpaść pod samochód, bo będzie łomot.

•Współczuliśmy koledze z naprzeciwka, on codziennie musiał chodzić na lekcje
pianina. Miał pięć lat. Rodzice byli oburzeni maltretowaniem dziecka w tym
wieku. My również.

•Czasami mogliśmy jeździć w bagażniku starego fiata, zwłaszcza gdy byliśmy
zbyt umorusani, by siedzieć wewnątrz.

•Gotowaliśmy sobie obiady z deszczówki, piasku, trawy i sarnich bobków.
Czasami próbowaliśmy to jeść.

•Żarliśmy placek drożdżowy babci do nieprzytomności. Nikt nam nie liczył
kalorii.

•Żuliśmy wszyscy jedną gumę, na zmianę, przez tydzień. Nikt się nie
brzydził.

•Jedliśmy niemyte owoce prosto z drzewa i piliśmy wodę ze strugi. Nikt nie
umarł.

•Nikt nam nie mówił, że jesteśmy ślicznymi aniołkami. Dorośli wiedzieli, że
dla nas, to wstyd.

•Musieliśmy całować w policzek starą ciotkę na powitanie—bez beczenia i
wycierania ust rękawem.

•Nikt się nie bawił z babcią, opiekunką lub mamą. Od zabawy mieliśmy siebie
nawzajem.


•Nikt nas nie chronił przed złym światem. Idąc się bawić, musieliśmy sobie
dawać radę sami.

•Mieliśmy tylko kilka zasad do zapamiętania. Wszyscy takie same. Poza nimi,
wolność była naszą własnością.

•Wychowywali nas sąsiedzi, stare wiedźmy, przypadkowi przechodnie i koledzy
ze starszej klasy. Rodzice chętnie przyjmowali pomoc przypadkowych
wychowawców.


Wszyscy przeżyliśmy, nikt nie trafił do więzienia. Nie wszyscy skończyli
studia, ale każdy z nas zdobył zawód. Niektórzy pozakładali rodziny i
wychowują swoje dzieci według zaleceń psychologów. Nie odważyli się zostać
patologicznymi rodzicami. Dziś jesteśmy o wiele bardziej ucywilizowani.
My, dzieci z naszego podwórka, kochamy rodziców za to, że wtedy jeszcze nie
wiedzieli, jak należy nas dobrze wychować. To dzięki nim spędziliśmy
dzieciństwo bez ADHD, bakterii, psychologów, znudzonych opiekunek, żłobków,
zamkniętych placów zabaw i lekcji baletu.
A nam się wydawało, że wszystkiego nam zabraniają!

piątek, 22 października 2010

Chciwość.

Na chwilę przerwałam swoje rozważania na temat grzechów głównych.Omówiłam już: nieczystość, nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu, pychę.Czas na chciwość.
Na jej temat nawet nie chce mi się żartować.

Oszczędność skąpstwo to to samo co chciwość?
Wydaje się,że tak.Tak nie jest. Chciwość kojarzy się z nadmiernym przywiązaniem do dóbr materialnych. Nie chodzi tu o sentyment czy przywiązanie do pewnych przedmiotów.

Dziś wyraźnie przesadne przywiązywanie się do dóbr materialnych — zwłaszcza w obliczu groźby bezrobocia i wysokich kosztów utrzymania - wydaje się rozsądną postawą. W naszych czasach coraz rzadziej mówimy o chciwości, a jeśli już dostrzegamy u kogoś taką postawę, to skłonni jesteśmy interpretować ją w sposób niemal pozytywny, traktując tego typu zachowanie jako unikanie rozrzutności, jako jedynie skąpstwo czy jako przejaw roztropnego oszczędzania pieniędzy.

Otóż chciwość to postawa, która sprawia, że rzeczy materialne stają się dla człowieka ważniejsze od osób. Chciwiec bardziej „kocha” pieniądze niż ludzi. W konsekwencji staje się niewrażliwy na los i na potrzeby bliźnich. Nie jest w stanie nikomu pomóc w bezinteresowny sposób. Chciwość nie tylko blokuje zdolność do miłości, lecz prowadzi do bolesnych konfliktów w relacjach międzyludzkich. W sposób szczególnie dramatyczny chciwość niszczy więzi w małżeństwie i rodzinie, gdyż prowadzi do zazdrości, niesnasek, wrogości i zawiści. Chyba ,że małżeństwo tworzą ludzie jednakowo chciwi i potrafią się w tej materii dogadać.
Osobiście znam takie małżeństwo.Sprawdza się :-)

Są tak chytrzy dla samych siebie,że kupują chleb na wyprzedażach, kiełbasę tylko najtańszą, odzież przeważnie w second handach.Uwierzcie, nie są biedni.Nie bieda nakazuje im jeść przeterminowane produkty.

Człowiek chciwy czuje się zawsze pokrzywdzony materialnie. Dla pieniędzy potrafi podać do sądu swoich krewnych. Jedno z niemieckich przysłów wyraża tę prawdę w formie ironicznego pytania: „Podzieliliście już majątek między sobą czy też panuje jeszcze zgoda w waszej rodzinie?”

W moim mieście żył człowiek. Bardzo ubogi.Nazywano go Władek Krowa.Chodził nędznie ubrany i prowadził ze sobą krowę.Pewnie chodził ją gdzieś pasać. Człowiek był lekko szturchnięty, śmierdzący i mieszkający w walącym się domu.
Gdy zmarł ów człowiek, podczas rutynowej kontroli policji w jego chałupie okazało się, że zgromadził on pokaźne sumy pieniędzy.Trzymał je w sienniku.

Był więc bogaty czy biedny? Był biedny, bo mamy naprawdę tylko te pieniądze, które wydaliśmy. Dopiero bowiem wtedy, gdy „tracimy” posiadane pieniądze, zamieniamy symbol, możliwość, na faktyczne dobra: na ubranie, jedzenie, prezent dla przyjaciela czy dar dla człowieka w potrzebie. Banknoty nie mają żadnego innego zastosowania niż to, by je wydać. Człowiek chciwy nie chce o tym wiedzieć i dlatego staje się okrutnie „oszczędny” nawet dla samego siebie.

czwartek, 21 października 2010

I am a student.

No i zaczęło się.
Podekscytowana ruszyłam na podbój świata...czyli na studia.

Zaczęło się ostro: wykłady, wykłady, wykłady, ćwiczenia.
Już po pierwszych wykładach stwierdziłam, że to nie jest miejsce dla mnie a studiować to powinni młodzi a nie osoby w podeszłym wieku.
22 lata przerwy w nauce to strasznie dużo a tu na pierwszy ogień poszła matematyka.
Cóż może stetryczały mózg ? Otóż niewiele.
Po pierwszym wykładzie z matmy padł na nas blady strach, a potem przybili nas matmą finansową, psychologią oraz cholernie nudną ekonomią.Na koniec angielski. Większość uczyła się angielskiego.Ja nie. Oznacza to,że gdy inni będą leżeć na kanapie w zaciszu domku , ja będę kuła angielski.

Nasza grupa tetryków (średnia wieku to chyba ze 40 lat)zaczęła się łamać.
Fajna grupa, szkoda by jej było...ale obawiam się,że się rozpadnie choć profesorowie ciągle powtarzają: nie łamać się.Będzie dobrze.

Jako osoba,której wstyd,że nie umie podstawowych działań matematycznych postanowiłam się podszkolić i wzięłam w galop córkę. Wymiękała, załamywała ręce, łapała się za głowę.
Na nic zdały się jej jęki.Musiała odpowiadać na tysiące pytań jak ja kiedyś...Musiała to odrobić.
Gorzej będzie z przedmiotami, które trzeba wykuć na pamięć. Kucie w ogóle mi nie idzie.Mój mózg jest tabula rasa, ale trudno strasznie ją zapisać. Jest z jakieś bardzo twardego materiału.

Rozruch mózgu uważam za rozpoczęty.

piątek, 15 października 2010

Pycha.

Wszyscy wiedzą co to jest pycha i daremna jest pisanina co i jak.Jednak podam jej definicję.Taką swojską. A tak to skleciłam:
Pycha - jest to obłędny stan świadomości wynoszący naszą osobę ponad inne i dający się czasami odczuć przez innych w przykry sposób.

Pycha to nałóg. Moim nałogiem jest jedzenie.I to ono wynosi mnie w obłędny stan świadomości.
Jako osoba starająca się nie grzeszyć pychą podam przepis na pyszną paprykę:

Papryka PYCHA.

-papryka czerwona
-czosnek
-cebula
-jarzynka, pieprz, chili
-olej

Do garnka na dno wlać olej, wrzucić pokrojoną w kostkę cebulę i czosnek. Zeszklić. Wrzucić paprykę pokrojoną na części (dowolne).Dusić aż papryka zmięknie, przyprawić do smaku.
Należy starać się odparować większość płynu powstałego przy duszeniu.
Przełożyć do salaterki.
Podawać na ciepło, zimno...
Można włożyć do słoików i zapasteryzować.

Czasami i dziad jest pyszny, bo kombinuje tak: dziadostwo to ubóstwo, ubóstwo to cnota, a z cnoty można być dumnym.

Całkiem jak ta papryka. Niby nic, niby prosta, uboga i mało wyrafinowana a jest pyszna.

...i jedzeniu.

Kiedyś podczas wizyty u lekarki, okazało się,że jestem anorektyczno-bulimiczna.
Wyśmiałam babkę:
-Niech Pani na mnie patrzy: 80 kg żywej wagi.Ja anorektyczna?

Wydawało mi się to niedorzeczne.Śmiałam się z tego, ale jak to ja mam w życiu:szybciej gadam jak myślę, aż nagle włączyło mi się myślenie.(To jest taki nagły przebłysk intelektualny i muszę z niego szybko korzystać zanim zgaśnie.)

A jak coś w tym jest? Przecież te choroby zaczynają się w głowie.A z moją głową nie jest tak w 100% w porządku.

No i myślę:
-Jak mam "stresa" to nie jem.Nie jem długi czas. Nie czuję głodu a jedzenie jest obrzydliwe. Potem mija ....i nachodzi mnie żarłoczność. Zjadłabym wtedy wszystko co żywe i martwe, co miękkie i chrupiące, co smażone i gotowane.Pilnuję się by tego nie zrobić, ale czasem sobie nawrzucam do brzuszka takich różnych różności...Potem mam wyrzuty sumienia.Ogromne jak wrzody.

Postanawiam wtedy poprawę, że niby nie będę jadła, muszę się odchudzać.
Najdłużej wytrzymałam w takim postanowieniu 2 lata, bo zdeterminowała mnie wtedy moja tusza.
Dziś...sobie mówię,że kochanego ciała nigdy dosyć, że nie wiem od czego tyję, przecież nie jem,że odżywiam się zdrowo a tyję. To na pewno genetyka jest winna. Szukam winnych poza sobą.
Tak naprawdę kocham jedzonko.Jak zrezygnować z czegoś co kocham?

czwartek, 14 października 2010

Nieumiarkowanie w piciu....

Jestem alkoholikiem.Szczere wyznanie? Lubię alkohol. Jestem takim malutkim, przydomowym pijaczkiem.
Lubię wódkę, drinki, likierki,winko, piwko. Lubię wszystko. No oprócz koniaku, chyba że to ajerkoniak....
Co czyni ze mnie alkoholika? Alkohol? Przecież nie piję dużo. Myślałam,że umiarkowanie. Nie, to nie alkohol a testy które kiedyś znalazłam w necie. Nieopatrznie zrobiłam je i wyszło: alkoholik.
Zrobiłam drugi raz, ale kłamiąc na potęgę,że niby jestem abstynent....wyszło:alkoholik.
Wychodzi na to,ze samo powąchanie czyni ze mnie alkoholika.
Usprawiedliwiam się jak pijak? Chyba tak.

Powinnam więc wstąpić do klubu AA. Działa u nas prężnie i chodzi tam wieli gminnych notabli, widać robili te testy co ja.
Z anonimowością u mnie jest dobrze: jak piję nie pokazuję się ludziom. Nie widzą mnie. Jestem anonimowa.

środa, 13 października 2010

Nieczystość.

Moje otoczenie jest czyste, codziennie wykąpane,ma czyste włosy i używa dezodorantu oraz pasty do zębów.
Otoczenie to zyskałam po zmianie pracy.Tamto było takie samo.
Jednak z nową pracą i nowym takim samym otoczeniem zyskałam jeszcze jedno bliskie otoczenie.Spędzam w nim 3h dziennie i tam już jest różnie.
Statystyki mówią,że Polak śmierdzi. Wydaje na czystość jakieś 10 zł miesięcznie, a kąpie się raz na tydzień.
Teorie są różne: woda szkodzi, wysusza skórę,codziennie należy myć pachy i nogi, resztę niekoniecznie, albo należy się myć raz w tygodniu....

No więc moje nowe środowisko chyba rzadko się myje.
Autobus to świetny przekrój przez ludzkie zapachy: od miłej czystości po zgniłe jaja.
Odór wcale nie rośnie wraz z wiekiem.Nie zależy od płci, statusu czy IQ. Nie jest też zależny od pory roku. Często latem mniej woniało niż teraz, może za sprawą klimy, a może za sprawą otwartych okien?
Nie chcę generalizować,że wszyscy się nie myją i nie piorą ciuchów, bo to było by niesprawiedliwe, jednak jedna taka zaraza z rana potrafi człowiekowi odebrać apetyt na resztę dnia.

czwartek, 7 października 2010

Gry.





Dziecięciem będąc uwielbiałam grać w karty.Ojciec próbował bezskutecznie wyleczyć mnie z tego ohydnego hazardu. Do czasu.
Zapewne moje uwielbienie wynikało z tego,że miałam wiecznego partnera w osobie mojej babci, który dawał mi wygrywać.Ona to dopiero był nałóg!
Nie mogąc zwalczyć nałogu, ojciec wymyślił podstęp.
Przygotował dla mnie specjalne karty. Karty z literkami i liczbami.
Wymyślił też jakąś grę na tych kartach po to by zainteresować swoją latorośl alfabetem i czytaniem w ogóle.
Podstęp był wyśmienity.
Natychmiast przestałam grać w karty.
Jednak czytać nie dałam się nauczyć.Walczyłam z tym ile mogłam. Oczywiście poległam.


Piszę o tym, bo przypomniało mi się,że następny hazardowy etap w moim życiu to były gry planszowe.
Z nimi ojciec nie walczył.
Mówi się,że gry planszowe to najlepsza rzecz jaką człowiek wymyślił.
Popieram.
Gdy już znudziła się nam jakaś gra, na jej planszy wymyślaliśmy nowe gry. Następował i ciągły rozwój.Do głosu dochodziła kreatywność.Kreatywność na miarę naszego wieku i tamtych czasów.

poniedziałek, 4 października 2010

Ogrodzieniec cd.

 ,
Jeszcze parę zdjęć z Ogrodzieńca. Właściwie zamek znajduje się we wsi Podzamcze gm.Ogrodzieniec.
 
 
 
Posted by Picasa

Jesienne zwiedzanie.Ogrodzieniec

Miło spędziliśmy sobotę na zwiedzaniu zamku w Ogrodzieńcu.
Są to ruiny.
Parę lat temu było tam mniej komercji.
 

Dziś tandetne pamiątki atakują zewsząd.
 

Niemniej jeśli chcecie miło spędzić weekend, polecam.
 

Mogłabym się rozpisywać o tym zamku, jego historii i urodzie, ale to sobie każdy znajdzie sam.Ja pokaże parę zdjęć.
 
Posted by Picasa

piątek, 1 października 2010

Mój dzień mizantropa.

Siedzi w autobusie.Wygląda jak żołnierz w pełnym rynsztunku wojennym, uszy zakorkowane ipodem, pełen rozkrok, tak że zajmuje 1,5 miejsca choć zapłacił za 1. W okularach słonecznych na nosie odrzuca jakąkolwiek możliwość paktu ze spojrzeniami innych. Udaje ,że nie widzi stojącej obok leciwej Pani.

Kiedy idę na targ (takie Wolbromskie Złote Tarasy) w moje ucho wwierca się niczym nagły ból głośny krzyk handlarzy. Czym mniejszy tym głosniejszy. Odwracam się i widzę młodą kobietkę w długiej sukience dżinsowej. Na nogach ma japonki ze świetlistymi plastikowymi ozdobami. Szybko ją lustruję od stóp do głów. Jak zwykle: taka laska a pięty ohydnie zaskorupiałe…

Młoda dziewczyna skrzeczy coś do komórki. Jej głos jest donośny i skrzekliwy. Cały autobus musi wiedzieć, że była w Galerii na zakupach a Aśka jest głupia . Przyznaję, to moje ucho jest winne, uformowało się w środowisku, gdzie wszyscy mówią spokojnym tonem. Tak, moje ucho jest wstrętnym szowinistą.

Kiedy w kawiarence z widokiem na góry czekam na kawę, moje spojrzenie zahacza o parę siedzącą przy sąsiednim stole. Młoda kobieta z długimi blond włosami rozluźniona położyła gołe nogi na stole, dokładnie obok talerza z zupą. Młody mężczyzna jedną ręką delikatnie masuje palce stóp kobiety, a drugą kończy rytuał jedzenia zupy. Kobieta chichocze i próbuje palcem przewrócić jego talerz. Spojrzenie na te gołe nogi kobiety na stole wywołuje u mnie lekkie mdłości. Moje oko jest wyjątkowe, wciąż coś ocenia, raz to mu nie pasuje, raz tamto.

Idąc główną ulicą mojego miasta z daleka widzę ciężarówkę z napisem Saria. To one wywożą odpady z rzeźni . Wokół mnie popłoch. Ludzie uciekają do sklepów. Chowają się przed tym co ma nastąpić. Smród jest nieznośny. Smród rozkładającego się mięsa. Przyznaję, mój nos jest winien, mój nos jest przeklętym elitarystą.

Kiedy już dopadną wolnego siedzenia w autobusie, młode kobiety coraz częściej wyjmują swoje kosmetyczki i robią sobie codzienny makijaż. Wszystko jest pod ręką: ołówek do robienia kresek nad okiem, mascara do rzęs, cążki i lakier do paznokci. Dlaczego młode kobiety wybierają właśnie tramwaje, żeby się malować? Skoro już muszą, czemu nie malują się w publicznej toalecie albo na ławce w parku?

W moim sąsiedztwie jest kaplica cmentarna wraz z zapleczem (cmentarz). Ludziska na tę okoliczność przyjeżdżają autami i stawiają je gdzie popadnie. W Walce z tymi żelaznymi potworami i ich właścicielami piesi przegrywają. Zmuszeni są chodzić szosą, bo na chodnikach stoją samochody.

Przestrzeń publiczna, która zawsze była sferą czy to zapisanych, czy to domniemanych zasad zachowania, dzisiaj w miastach staje się przestrzenią wolności osobistej, ale też walki wedle zasady silniejsi górą. Staroświecki bon ton już nie obowiązuje a tabliczki z napisem: "Wzbronione plucie na podłogę", które śmieszyły swoją absurdalną treścią, dawno już zniknęły. W efekcie dzisiaj wielu pluje, zaznacza swoją przestrzeń śliną, moczem, ciałem, głosem, jakby nikt już nie chciał pozostać niezauważonym. W tramwajach i autobusach siedzące miejsca okupują na ogół nastolatki, chłopcy. Starsze osoby pokornie stoją. Przestrzeń publiczna stałą się przestrzenią egzorcyzmowania ukrytego sadomasochizmu. Silniejsi przeforsowują swoje prawa, słabsi milczą.


Niektórzy mieszkańcy mojego bloku zabawiają się, wyrzucając jedzenie przez okno na ulicę. W ten sposób karmią ptaki. Ptaki, głównie wrony, kruki i wróble, w przelocie znaczą odchodami szyby naszych okien i maski naszych samochodów. To, czego nie zjedzą ptaki, dokańczą szczury. Szczury bez przeszkód korzystają z przestrzeni publicznej, zwłaszcza nocą. Bojownicy o prawa zwierząt triumfują.

Zauważam , że nie kocham już bliźniego swego. Kochanie bliźniego swego wymaga nadludzkiego wysiłku. To miłość bez wzajemności, a ja jestem tylko zwykłym i słabym osobnikiem rodzaju ludzkiego. Po powrocie z Bieszczad, próbowałam. Próbowałam być miła i dobra dla bliźnich. Patrzyli na mnie jak na idiotkę.Dłużej już nie dam rady. To Bóg odpowiada za ten resort, on stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo, więc niech on go kocha.