wtorek, 17 listopada 2009

Nadopiekuńczość.

Takie wywody poczyniłam ostatnio, bo zastanawiam się czy jestem troskliwą matką czy nadopiekuńczą...
Moja latorośl zarzuciła mi, że traktuję ją jak dziecko(ma 16 lat), że ona sama potrafi to czy tamto.

Nadopiekuńczość charakteryzuje się uczuciową koncentracją na dziecku, roztaczaniem nad nim nadmiernej opieki („parasol ochronny”) i częstym wyręczaniem dziecka w jego obowiązkach.

Z tymi obowiązkami to się zgodzę. Tyle,że pewnie jej tak wygodnie i tę cześć mojej nadopiekuńczości chętnie akceptuje.

Nadopiekuńczość wyraża się ponadto okazywaniem dziecku przesadnej miłości i czułości.Rodzice pozwalają na wszystko, na co ono ma ochotę, ulegają jego najbardziej dziwnym żądaniom, rezygnując często ze swoich potrzeb. Tolerują niedopuszczalne czyny, jak bicie innych dzieci, pisanie po budynkach czy niszczenie przedmiotów. Rodzice nadopiekuńczy są słabi w ustalaniu zasad i ograniczeń postępowania, a jeżeli takie są od czasu do czasu ustalane, to rzadko egzekwowane.
Ta część jak najbardziej mi się nie podoba, może więc nie jest ze mną tak źle...choć przecież macierzyństwo nie obywa się bez poświęceń. Często matka rezygnuje z pracy, przestaje chodzić na dyskoteki,imprezy, swój cały czas poświęca dziecku.Czy da się wychowywać dziecko zupełnie bez wyrzeczeń, bez poświęceń?
Moja starsza córka mówi,że dziecko to taka inwestycja...bezzwrotna.

Kiedy dwulatek próbuje wybiec na ulicę - zapobiegliwy rodzic powstrzymuje go i przyciąga z powrotem do siebie - jest to wyraz kontroli i rozsądnej opieki.
Jeśli jednak 12-letnie dziecko strofujemy wciąż by uważało jak przechodzi przez jezdnię - stajemy się nadopiekuńczym rodzicem, gdyż zdrowy nastolatek posiadł już dawno sztukę poruszania się po ulicach.

I ja dzieciom często mówię, jak wychodzą z domu, by uważały na siebie,a podobno jest to jeden z przykładów zbytniej przezorności i nadkontroli.

Nadopiekuńcza matka to taka....
która nie uczy swojego dorastającego dziecka obsługi pralki automatycznej, załatwiając za nie wszystko co z praniem się wiąże. Będzie więc zbierać ubrania dziecka do prania, segregować, prać, wywieszać, układać na półkach, często jeszcze nawet wobec dorosłego syna.

No i piorę, wieszam czasem składam.Ubrań nie zbieram i nie prasuję.

Z niepokojem przyjmuje wiadomość o wyjeździe, jeśli się zgodzi - będzie pakować dziecko, decydować za nie, co powinno wziąć a co nie.
Nie czynię tego.Doradzam zrobić listę i pakować się wg niej.

Za punkt honoru przyjmie sprawę "prawidłowego" żywienia dziecka, co często w praktyce oznacza przekarmianie, narzucenie się z jedzeniem, decydowanie za dziecko co powinno mu smakować i ile powinno jeść, bez uwzględnienia jego gustów, jego własnych sygnałów o głodzie i sytości. Dziecko nie nauczy się w domu rodzinnym gotować - to pozostanie domeną rodzica, który tym samym chce zachować pewną władzę.
Cholera...gotuję obiad...reszta wg uznania...

Sposób ubierania się dziecka postawi jako jeden z ważniejszych problemów, a więc będzie się domagać często cieplejszego ubrania, czy też bardziej dostosowanego do okazji - w poczuciu rodzica nie dziecka.
Zdarza się...przyznaję...

Kiedy na drodze potomka pojawią się jakieś trudności będzie starać się usuwać je swoim wysiłkiem, pozbawiając dziecka możliwości odkrycia własnych zasobów zaradczych. Czasem zrobi więc coś za młodego człowieka (np. zadanie domowe, porządek w pokoju, przeprosiny wobec nauczyciela czy krewnego, sprawę w urzędzie, itp.).
Mea culpa, mea culpa...zdarzało mi się zadanko zrobić...Wyrosłam z tego.

Niekiedy zarzuci dziecko "dobrymi radami" narzucającymi sposób rozwiązania. Nie są też rzadkością rodzice już dorosłych dzieci, którzy uruchomią się w sytuacji konfliktu małżeńskiego ich dorosłego już dziecka - ruszą ze swoiście pojętą odsieczą, pomimo braku zaproszenia do pomocy.
Zobaczymy....

Jednym z najbardziej charakterystycznych zachowań jest "zamartwianie się", manifestowane zarówno werbalnie: "jak ty sobie poradzisz?", "boję się o ciebie?", "no a jeśli coś się stanie, to co ty synku zrobisz?", "ja chyba zawału dostanę, tak będę się o ciebie martwić", jak i niewerbalnie: płacz, demonstrowanie objawów stresu, częste telefony do dziecka sprawdzające "czy wszystko w porządku", łykanie tabletek uspokajających, bezsenne noce, itp.
Spoko, bez histerii....

Czy dziecko obdarowane w nadmiarze taką nad-opieką jest szczęśliwe? Z pewnością nie. Męczeńska, pełna poświęceń postawa rodzica jest bardzo uszkadzająca dla dziecka. Dlaczego?

bo przywiązuje dziecko do rodzica, nierzadko na całe życie; niektóre dzieci czują się w obowiązku zrezygnować z całości lub części swoich potrzeb i planów by towarzyszyć rodzicom; czasem żyją z nimi pod jednym dachem nie wyobrażając sobie by mogło być inaczej, czasem próbują uciec jak najdalej w odruchu buntu, jednak rodzic ma swoje sposoby na przywoływanie "dorosłych pociech" z powrotem;

bo podcina skrzydła pozbawiając pewności siebie, opierającej się u zdrowych ludzi na wielokrotnym doświadczaniu pokonywania różnych trudności; jeśli dziecko nie miało możliwości pokonywać przeszkód życiowych samodzielnie i wg własnych reguł - nie miało szans wykształcić ani odnaleźć w sobie różnych zasobów;

bo tłamsi poczucie własnej wartości dziecka, jest bowiem nieustannym komunikatem: "beze mnie nie dałbyś sobie rady", "jesteś za słaby", "niemądry", "nic nie umiesz", to przekonanie wdziera się na stałe w psychikę dziecka i staje się trwałym sądem na swój temat;

bo wzbudza w dziecku poczucie winy i przekonanie, że jest złym człowiekiem za każdym razem, gdy próbuje zdobyć się na samodzielne działanie i niezależne życie.

bo wzbudza złość i niechęć wobec nadopiekuńczego rodzica, które jednak, z obawy przed odrzuceniem, zostają stłumione i wyrzucone często poza obręb świadomości; pozostają więc poza kontrolą dziecka, znajdując od czasu do czasu ujście w niekontrolowanej agresji, autoagresji lub depresji.

No i nadal nie wiem czy jestem nadopiekuńczą matką...

8 komentarzy:

Daisy pisze...

A Twoje dzieci co na to, Kasiu? Myślę, że jeśli myślą tak analitycznie, jak Ty, ich odpowiedź będzie wiarygodna, nie zmanipulowana ;-)

Anonimowy pisze...

wychowanie potomstwa to bardzo trudna sprawa i tak naprawde jakby nie zrobic to d...a zawsze bedzie z tylu,jak sie troszczysz i tlumaczysz to jestes niedobra bo traktujesz je jak male dzieci ,jesli nic bys nierobila to jestes winna bo mozesz wychowac kaleki zyciowe dlatego sie wypowiadac nie bede ,wiem jedno ze juz chcialabym wypisac sie z roli matki.mam DOSC :)

Kasia Boroń pisze...

MAtkami jesteśmy do końca życia. I choć nie miałam większych problemów z dziećmi to nie rozumię ludzi którzy pragna je mieć. Smutne? Bluźnierstwo? Bo to harówka i kupa wyrzeczeń.Fajnie, bo jest z kim pogadać, bo są bo...ale za razem to wiele nocy nie przespanych, zmartwień, stresów i czasem ma się dosyc.

Ata pisze...

Poza punktem o praniu to na szczęście do reszty się nie dopasuję.
Ja jestem raczej matką leniwą ;-)
I wychodzę z góralskiego założenia, "jak się nie przewrócis to się nie naucys!"
To się chyba konformizm nazywa... ;-D

Kasia Boroń pisze...

Dobre. Ja powoli dochodzę do tego.

Anonimowy pisze...

Nie jesteś strasznie nadopiekuńcza. Czasem mamy ochotę Cię zamknąc w pokoju na kluczi wypuścić, jak się uspokoisz, ale to rzadko.
Jakby nie patrzeć, masz już dwójkę dorosłych córek, które wiedzą, ile chcą zjeść na obiad, w co się ubrać, o której iść spać etc. lub jeśli nie wiedzą, to i tak się do tego nie przyznają (obydwie przecież uparte jak osły i nie lubią przyznawać się do błędów). Wychowałaś sobie strasznie jędzowate, radzące sobie w życiu, w miarę inteligentne, walczące o swoje hetery, które zostaną starymi pannami (albo przynajmniej ta starsza).
Powinnaś być zadowolona!

E.

Kasia Boroń pisze...

Nie strasznie ale trochę.Mam jędzowate dzieci.Zołzy....

Ata pisze...

No widzisz mamuśka! Nie jest źle!
Nie dość, że czytać ze zrozumieniem "umio", to i publicznie się przyznają do pewnych swoich mankamentów ;-)