wtorek, 9 grudnia 2008






Wracam do prezentów.
Oczekiwania moje były małe jednak i one rzadko się spełniały.
Chciałam rękawiczki takie ciepłe na sanki, dostałam skarpetki. Chciałam lalkę, dostałam kuchenkę dla lalek.Chciałam kuchenkę to miałam auto. Tak ciagle.
Może byłam dzieckiem wiecznie niezadowolonym? Trudnym?
Miałam w klatce w bloku 2 przyjaciółki. Prawie sie razem wychowywałyśmy.Tylko,że one sie wychowały na bankowca i dyra szkoły a ja...cóż.
Pamiętam ,że Mikołaj chodził po mieszkaniach w całej klatce (mój tata). Kto miał dzieci, prosił go by i jego dziecko obdarzył prezentem.
I tak też było z moimi przyjaciółkami.
Starsza z nich , jako nasz przywódca nie wykazywała strachu ani obaw. Ona kopnie nawet Mikołaja, bo to i tak Twój tata (niby mój) sie przebrał.
Mikołaj przyszedł, gadka szmatka, Iza w płacz. Pamiętam tę płaczącą buzię do dziś.
Oczywiście mogłyśmy sie z jej siostrą z niej naśmiewać ile wlezie. Taka bohaterka.
Nie mogłam tego jednak zrobić, bo dostała piękną kuchenkę dla lalek z otwieranym piekarnikiem oraz palnikami świecącymi na czerwono po włączeniu.Bajer!!!!
Pamiętam tę kuchenkę do dziś.Musiała być obiektem mojego pożądania.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Może poprostu Mikołaj nie słuchał, tak jak nasza mama...

Kasia Boroń pisze...

Chyba masz rację....Mikołaj nie słuchał.

Trzpiot pisze...

ale rzewnie zrobiło mi się na duszy gdy zobaczyłam te miśki, nie pamiętam w jakim ja miałam kolorze; brudny pomarańcz? brudny róż?....