wtorek, 5 maja 2009

Chwast.


Oglądałam wczoraj na Discovery program o marihuanie w USA i na świecie. Pomyślałam,że może to było by świetne lekarstwo na moje "bóle".Proponowałam Mojemu uprawę na balkonie, ale coś nosem kręcił i stwierdził,że jeden krzaczek to by było za mało, nawet na potrzeby własne.Rozpędził się i już przyłączył do spółki. Ja walę takich wspólników,co chcą mieć udziały w liściach a nie chcą ręki przyłożyć do sadzonek.
Dziś znalazłam nawet nasionka na necie (wysyłkowo).
Poczytałam, poczytałam i okazuje się,że maryha u szczęśliwych potęguje szczęście, a zdołowanych ciągnie na dno piekieł. Pal licho jakieś tam uzależnienia, pal licho dziury w mózgu ale od razu do piekła? Czyli maryha nie jest wyjściem?
No więc rozpoczynam poszukiwania dróg wyjścia z doła.
Wiem, wiem, lekarz. Ile można się leczyć? Długo? Do końca życia?
Marta pisze, że na doła najlepsza jest praca fizyczna.
Powiedzmy,że wedle jej wytycznych ten etap mam zaliczony: znalazłam sobie zajęcie - decoupage.

2 komentarze:

Ezieta pisze...

To prawda, na dola potrzebne jest kopanie rowow.
A marycha...niech dobrze wyglada w tv.Nigdzie wiecej.

Kasia Boroń pisze...

Heheheh.Ja oczywiście żartowałam z tą maryhą. Za stara jestem na takie numery.A doły...cóż nie mam gdzie ich kopać ale kiedyś kupię sobię dzialkę.